środa, 26 sierpnia 2015

#catorce.


  Po dość przyjemnym zwieńczeniu dnia, którego dotychczas raczej nie obchodziłaś uśmiech nie schodził z twojej twarzy. Z bliżej nieznanych ci powodów ta niespodzianka sprawiła, iż wręcz emanowałaś szczęściem. A to trzeba było przyznać, był ewenement na skalę krajową. Sama do końca nie wiedziałaś kiedy przeszłaś tak wielką przemianę. Bo nawet, gdy spoglądałaś w lustro, choć widziałaś tą samą osobę od lat, to jednak miałaś poczucie, że się zmieniłaś. Wewnętrznie nie byłaś już tą samą osobą, co chociażby przed kilkoma miesiącami. Teraz to widziałaś, bez żadnych najmniejszych wątpliwości. I byłaś naprawdę dumna z osoby, którą byłaś teraz. Może i ciążyło na tobie widmo przeszłości, jednak czułaś, że możesz je pokonać. I to już niebawem, raz na zawsze zostawić to za sobą.
  -Lil?-pyta nieco zaspany Conte kiedy pojawiasz się w jego drzwiach kilka chwil przed dziewiątą. Nie odpowiadasz mu jednak, wspinasz się delikatnie na palce by zasmakować jego ust. A gest ten, wywołuje niemały szok na jego twarzy.- A to za co?
 -To były nieoficjalne podziękowania za ten uroczy podarek sprzed kilku dni.-mówisz z uśmiechem
 -Nieoficjalnie cieszę się, że się podobał.-mruczy po czym wpija się w twoje usta nieco zachłanniej aniżeli przed chwilą. 
 -Muszę iść.-odrywasz się od niego
 -Juuż?-krzywi się
 -Mam wizytę u lekarza amancie.-odpowiadasz mu i po chwili pomimo jego niechęci udajesz się w kierunku przychodni. Tam odbierasz swoje wyniki badań i odbywasz kontrolną wizytę u lekarza, który stwierdza, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie ma przeciwwskazań do powrotu do normalnego trybu życia, bez wszelakich zbędnych ograniczeń ruchu. 
  Korzystając z wczesnej pory bez zbędnego pośpiechu robisz małą rundkę po sklepach, a i na chwilę zaglądasz do Clauda'e, który wciąż wydawał się winić za twój mały wypadek sprzed kilkunastu dni. Po podniesieniu jego morałów podczas ponad godzinnej pogawędki udałaś się w drogę powrotną do domu. Szłaś spokojnym krokiem czując pod nogami chrzęszczący biały puch i zimno szczypiące policzki. W jednej chwili twój przyjemny spacer został przerwany. Przez jedną osobę. Kiedy stałaś przy przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło zezwalające na przekroczenie jezdni, zauważyłaś po drugiej stronie mężczyznę. Wydawał ci się być dziwnie znajomy. W chwili, gdy uśmiechnął się do ciebie kpiarsko nie miałaś żadnych wątpliwości. W jednej sekundzie zerwałaś się niemal na równe nogi i pognałaś pędem przed siebie. Nie oglądałaś się za siebie, za bardzo się bałaś. Po prostu biegłaś, aż do momentu w którym wpadałaś na zamieszkiwane przez siebie osiedle. Cała się trzęsłaś, z trudem łapałaś kolejne hausty powietrza. Kiedy poczułaś czyjąś dłoń na ramieniu, aż podskoczyłaś w pełni gotowa do użycia, któregoś z ciosów przyuczonego od Claude'a. Wypuściłaś głośno powietrze z ust, w chwili, w której ujrzałaś Mikołaja.
 -Lili, co się stało?-zapytał wyraźnie zaniepokojony- Ducha zobaczyłaś?
 -Prawie.-dukasz cicho z trudem panując nad emocjami. Twój przyjaciel pomimo ostatniego rozbratu z tobą, znał cię zbyt dobrze by w tej chwili nie zabrać cię do domu i nie wyciągać z ciebie za wszelką cenę wszelakich faktów. 
 -Nie pamiętam kiedy widziałem cię ostatni raz tak przerażoną.-rzuca jednocześnie podając ci kubek z herbatą
 -A ja nie pamiętam kiedy ostatnio się tak bałam Mikołaj.-wzdychasz cicho
 -Zobaczyłaś kogoś, kogo widoku się raczej nie spodziewałaś, mam rację?-pyta, a ty jedynie zmuszasz się do twierdzącego kiwnięcia głową.- Jak to możliwe?
 -Nie mam pojęcia.-mówisz łamiącym się głosem
 -A może jednak ci się pomyliło?-drążył
 -Nie.-kręcisz głową- Widziałam go tutaj już kilka razy. A dzisiaj.. kiedy się tak paskudnie uśmiechnął.. To musiał być on...-czujesz gorzkie łzy spływające po policzku
 -Myślę, że powinniśmy zadzwonić do twojej matki.-mówi ze stoickim spokojem, a ty choć wzdrygasz się na samą myśl kontaktu z nią, to wiesz, że ona będzie w stanie potwierdzić bądź też zaprzeczyć tym wydarzeniom. Na całe szczęście tą sprawą zajął się Mikołaj, ty w aktualnym stanie nie miałaś na to ani siły ani ochoty. Zaszyłaś się w swoim pokoju starając się bezskutecznie nie myśleć o tym, co miało miejsce chwilę temu. Nie zauważyłaś nawet kiedy Mikołaj z dość posępną miną pojawił się w twoim otoczeniu. Przez dłuższą chwilę żadne z was nie wypowiedziało ani słowa. Dopiero ty przerwałaś nieprzyzwoitą ciszę.
 -I co ci powiedziała?-pytasz cicho
 -Mają to sprawdzić i dadzą znać tak szybko, jak tylko im się uda.-odpowiada ze wzrokiem wbitym w podłogę
 -Dziękuję, że do niej zadzwoniłeś.-dodajesz spoglądając w jego kierunku
 -Zawaliłem już wystarczająco wiele razy jako przyjaciel, aby zrobić to powtórnie.-uśmiecha się blado
 -Więc pozwól teraz mi nie zawalić po raz kolejny i powiedz, co cię gryzie.
 -Naprawdę chcesz tego słuchać? Po tym co się dzisiaj stało?
 -Muszę czymś zająć umysł.-potakujesz- Mów.
 -W zasadzie to się chyba rozstaliśmy z Magdą.-mówi smutno
 -Bo?-dopytujesz
 -Było naprawdę świetnie, ale coś się chyba wypaliło.
 -Nie wierzę, że tylko z tego powodu chodzisz tak struty Mikołaj.-zauważasz
 -Jest w ciąży.
 -CO?!-jesteś w kompletnym szoku
 -Początek trzeciego miesiąca.-wzdycha
 -I chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ją zostawiłeś?
 -No właśnie... Powiedziała mi o tym chwilę po tym, jak oznajmiłem jej o rozstaniu.
 -Wiesz doskonale, że nie możesz jej zostawić Mikołaj, nie teraz.-kręcisz głową
 -A co ty byś zrobiła na moim miejscu? 
 -Bez względu na to, jakie emocje masz w sobie i co ostatecznie do niej czujesz, powinieneś z nią teraz być.-oznajmiasz mu- Ona cię teraz potrzebuje jak nigdy, tak samo jak potrzebować cię będzie to dziecko za kilka miesięcy.
 -I zrobiłabyś to, gdybyś teraz przypuszczalnie zaszła w ciążę z Conte? Zmusiłabyś się do takiego poświęcenia?-pyta wprost
 -Nie.-kręcisz głową- Bo mniej więcej wiem co do niego czuję.
 -Widzę, że chyba dużo mnie ominęło.-wzdycha ciężko
 -Więc nie pozwól by to się stało również w przypadku Magdy.-zmuszasz się do uśmiechu- Więc nie zachowuj się jak cholery gnój migający się od odpowiedzialności i wróć do niej.
 -Nawet jeśli wyprowadziła się na drugi koniec kraju?
 -Nawet wtedy, nie szukaj wymówek. Weź odpowiedzialność za swoje czyny.-odpowiadasz mu
 -Nie chciałbym cię zostawiać w takim momencie.-kręci głową- Wyjadę dopiero wtedy, jak będę wiedział, że jesteś bezpieczna Lil.
 -W takim razie ściągnij ją tutaj i nie zasłaniaj się mną, okej?
 -Okej.-odpowiada z cieniem uśmiechu na twarzy po czym z lekkim zakłopotaniem opuszcza twoje królestwo i zaszywa się w swoim pokoju. Ty przez dłuższą chwilę krążysz bez celu po mieszkaniu, jakkolwiek starając się znaleźć sobie miejsce. Ostatecznie lokujesz się na kanapie wraz z Bondem. Skaczesz bezcelowo po kanałach w poszukiwaniu jakiegoś godnego uwagi czasoumilacza. Po kilkuminutowych poszukiwaniach decydujesz się na powtórkę jakiegoś tasiemca. Ta jednak niezbyt cię porywa, gdyż po kilku minutach po prostu usypiasz. Nie wiesz nawet kiedy balansując gdzieś na granicy przytomności, a krainy snu czujesz jak za czyjąś sprawą zmieniasz miejsce aktualnego przebywania. Po przyjemnym zapachu perfum uderzającym do nozdrzy, doszłaś do wniosku, iż twój osobisty argentyński rycerz zameldował się na posterunku.
 -Facu?-mruczysz niemal przez sen
 -Hm?-odpowiada
 -Nie odchodź.-mamroczesz
 -Nigdzie się nie wybiera maleńka.-mówi po czym czujesz jego pocałunek na czubku głowy. Potem już odpływasz w krainę snu ze świadomością, iż jesteś absolutnie bezpieczna. Wbrew twoim wcześniejszym obawom, z krainy Morfeusza nie wyrywa cię koszmar. Nie otwierasz przerażona oczu. Nie zrywasz się na równe nogi jednocześnie czując paraliżujący strach ogarniający całe twoje ciało. Budzisz się otoczona przez silne, męski ramiona, a po chwili zauważasz parę brązowych tęczówek, usilnie ci się przyglądających.
 -Wyspana?-zakłada kosmyk twoich włosów za ucho
 -Jak zawsze.-odpowiadasz- Mikołaj cię wezwał?
 -Nie.-potrząsa głową- Po całkiem miłym rozpoczęciu poranka i odbębnieniu treningu miałem ochotę cię zobaczyć. A z tego, co mi powiedział, tak znowu miło i przyjemnie nie było.
 -Po prostu chyba moja przeszłość postanowiła wrócić.-wzdychasz
 -Ten facet, którego widziałaś w Łodzi?-pyta, a ty kiwasz jedynie głową- Nie były?
 -To jest część mnie, którą bardzo bym chciała wymazać z pamięci, ale niestety nie mogę.-mówisz zagryzając wargę- Sądziłam, że raczej nie będę musiała do tego nigdy wracać, ale chyba nie mam wyboru.
 -Nie musisz mi tego mówić Lil.-przerywa ci
 -I uwierz, nie chciałabym.-wdychasz- To nie jest krótka opowieść na pięć minut. To raczej dłuższy wywód, do tego dość paskudny.-przymykasz oczy- Naprawdę ci ufam i wiem, że zasługujesz na to by wiedzieć, ale ja jeszcze nie potrafię ci tego powiedzieć. Nie teraz.
 -A ja nie zamierzam naciskać, bo absolutnie nic, co się wydarzyło nie sprawi bym cię zostawił.-mówi zupełnie szczerze wpatrując się prosto w twoje oczy
 -Po prostu musisz wiedzieć, że ktoś, kiedyś w przeszłości bardzo mnie skrzywdził, praktycznie zniszczył ówczesny świat i psychikę dwunastoletniego dziecka...-wypuszczasz głośno powietrze ust
 -Popatrz na mnie.-unosi twój podbródek- Jeśli faktycznie go spotkałaś to obiecuję ci, że nie pozwolę by cię jeszcze kiedykolwiek skrzywdził. Za bardzo mi na tobie zależy, rozumiesz?
 -Rozumiem.-kiwasz głową- Ale i tak wciąż nie potrafię uwierzyć, że wciąż jesteś.
 -Bo to do ciebie czuje jest zbyt silne żeby pozwoliło mi odejść.-mówi po czym zatapiacie się w namiętnym pocałunku. Wydajesz z siebie cichy pomruk zadowolenia kiedy jego dłonie wędrują po twoim ciele powodując przy tym przyjemne dreszcze. Z całą pewnością te przyjemne igraszki zakończyłyby się o wiele przyjemniejszym finałem, aczkolwiek u drzwi stał spragniony wizyty gość.
 -Mam nadzieję, że wam niczego nie przerwałam.-chichocze Joanna pojawiając się w twoim polu widzenia
 -Powiedzmy.-spoglądasz w kierunku Conte, który wydawał się być nieco rozbawiony jej słowami
 -No, więc przyjęliście jakiś plan działania?-zapytała wprost, więc miałaś pewność, iż któryś z panów przekazał waszej rozmówczyni wszelakie szczegóły dzisiejszego zdarzenia- Mam nadzieję, że już się zobowiązałeś do całodobowego pilnowania?-rzuca w kierunku bruneta
 -Halo, też tutaj jestem?-wtrącasz się
 -Dobra, dobra.-macha ręką jakby od niechcenia- To jak, wie już czy nie?
 -Mam się was bać?-dopytujesz
 -Po prostu na razie dogadaliśmy się  Mikołajem, że on pojedzie po swoją lepszą połowę i tutaj wrócą, ale do tego czasu zostajesz stąd wyeksmitowana.-oznajmia ci brunet
 -Niby dokąd, do Warszawy?-prychasz
 -Otóż zyskasz nowego współlokatora!-klaszcze w dłonie wyraźnie zadowolona Joanna
 -Wysyłacie mnie w góry czy raczej do przytułku u Conte?-pytasz
 -Myślę, że bardziej spodoba ci się druga opcja.-szczerzy się wasza rozmówczyni
 -I wszystko postanowiliście za mnie, tak?
 -A co, nie zgadzasz się?-ściąga brwi
 -Oczywiście, że się.. zgadzam?-odpowiadasz, a w odpowiedzi dostajesz od Conte całkiem uroczego buziaka w policzek, który nie uszedł uwadze Joanny, z resztą bacznie was obserwującej. A ta dość szybko zbyć się nie dała i rozgościła się na dobre. Jak to ona, była duszą towarzystwa gadając jak najęta. I musiałaś przyznać, że dość skutecznie udało jej się odwieść cię od wszelakiego myślenia. Choć z początku krępowało cię nieco jej spoglądania na waszą dwójkę, aczkolwiek po dłuższej chwili przywykłaś do jej ciekawskiego spojrzenia wlepionego w ciebie i Conte. Skoro dla ciebie samej był to nie lada ewenement, to co mówić dla niej.
 -Tak w ogóle to mamy z Andrzejem zakład, więc pozwólcie mi go wygrać, okej?
 -Zakład?-dopytujesz- Gadaj!-ponaglasz ją
 -Bo jak tak was zobaczyliśmy razem na Sylwestrze to obydwoje doszliśmy do różnych wniosków.
 -Niech zgadnę, mój wspaniały kolega z drużyny stwierdził, że za miesiąc znajdę sobie kogoś innego?-wtrąca się brunet
 -Za cztery.-poprawia go Joanna- Ale jak coś to ja wam tego nie powiedziałam.-chichocze
 -No, a ty, ile obstawiasz?
 -Walnę prosto z mostu, okej? Tylko mnie nie wyrzucajcie.-mówi rozbawiona- Otóż ja nie obstawiam końca. Interpretacja dowolna!
 -Ty to chyba jednak jesteś porąbana.-prychasz
 -Spędzam codziennie parę godzin z niezrównoważonymi psychicznie osobami, coś musiało mi się przestawić, tak?-mówi wesoło
 -Może poszukamy ci jakiegoś dobrego psychoterapeuty?
 -Myślę, że Andrzej chętnie pomoże. A jak nie, to będziecie chodzić wspólnie bo jemu też by się przydało.-mówi rozbawiony siatkarz.
  I właśnie w takiej atmosferze przebiegało to spotkanie. Po dłuższej chwili spędzonej w tym towarzystwie, czułaś się naprawdę swobodnie. I przez to nawet nie zauważyłaś kiedy zaczęła się zbliżać północ, a twoje progi opuściła rozgadana Joanna. Oczywiście Conte ani myślał się gdziekolwiek wybierać, siedział rozwalony na kanapie z nosem w telefonie. Usiadłaś więc obok niego bacznie go obserwując.
 -Liczysz, że wzrok potrafi rozbierać?-rzuca po chwili podnosząc wzrok sponad ekranu telefonu
 -Głupi jesteś.-chichoczesz, po czym przyciąga cię do siebie. Przez dłuższą chwilę żadne z was się nie odzywa, aczkolwiek cisza między wami nie jest wcale uciążliwa. Jeśli miałaś być szczera to mogłabyś przy nim milczeć nawet i godzinami. I wcale nie bałaś się tego przyznać. Już nie.
 -A teraz pytanie za sto punktów.-przerywa
 -No?-pytasz
 -Kim jesteś i kto zamienił Lil?-śmieje się- Nie sądziliśmy, że tak bezboleśnie się zgodzisz.
 -Ja chyba też nie.-odpowiadasz zupełnie szczerze- Ale chyba w sumie wiem czemu.-dodajesz po chwili- Po prostu wiem, że gdyby nie ty nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.
 -Czyli po prostu chcesz mi powiedzieć, że mnie potrzebujesz?-ciągnie cię za język
 -Mniej więcej.-kiwasz nieśmiało głową.
  Bo tak właśnie było. Po godzinach uświadamiania przez Joannę w końcu sama doszłaś do takich właśnie wniosków. Doskonale wiedziałaś, że gdyby nie jego obecność, a także Joanny, nie ruszyłabyś z miejsca. Oni tak naprawdę byli bodźcami do zmian w twoim życiu. Teraz to wiedziałaś.

~*~
Na wstępie przepraszam za brak drugiego epizodu w poprzednim tygodniu, aczkolwiek mam teraz sporo na głowie, w tym wszelkie sprawy związane z prawem jazdy. Aczkolwiek od obecnej chwili wracamy do publikacji co tygodniowej, raz w tygodniu w okolicach piątku/soboty. Wraca szkoła, a ja niestety jakoś się nie wyrobiłam za bardzo w wakacje z tym opowiadaniem, więc mój pobyt na bloggerze się chwilkę przeciągnie w czasie. Ale to tyle, co do spraw organizacyjnych, pozostawiam Waszej opinii ten rozdział.
Miłego dnia,
wingspiker.

wtorek, 18 sierpnia 2015

#trece.


  Kiedy człowiek wpada w ogromny dół i nijak nie potrafi się z niego wydostać, zaczyna się zastanawiać. Dlaczego akurat on? Przecież był całkiem wzorowym obywatelem, no może lepiej oddałyby to słowa, iż raczej nie czynił źle. Dlaczego, więc koleje losu wepchnęły go w to życiowe bagno?  To było pytanie, które można zadawać sobie latami. Nawet w chwili, w której będzie się nam wydawać, że powoli się dźwigamy i wychodzimy na prostą. Jednak nawet wtedy nie jesteśmy w stanie uwierzyć w to, że tak po prostu w waszym życiu nie ma już złego. Zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a ty przyzwyczajona do jego destrukcyjnej działalności zaczynasz się zastanawiać kiedy ta harmonia upadnie. Przewidujesz to, co najgorsze. Takie właśnie było twoje życie. Nawet kiedy ostatnimi dniami czy tygodniami wydawało się być całkiem spokojne, miałaś w sobie wewnętrzny niepokój. Wciąż odczuwałaś wrażenie, iż ta harmonia jest tylko pozorna. Możliwe, że wpędzałaś się sama w paranoję. W zasadzie nie pamiętałaś swojego życia w kategoriach spokoju ducha, dlatego też pewnie w twoich myślach pojawiały się wszelakie czarne scenariusze.
 -Wciąż jestem w szoku.-kręci z niedowierzaniem głową Joanna kiedy wpada z wizytą
 -To znaczy?-ściągasz brwi
 -Sądziłam, że będę musiała raczej uruchomić kontakty i załatwić ci kaftan żebyś siedziała w domu, a tu proszę.
 -Wasze groźby mi w zupełności wystarczyły.-prychasz głaszcząc swojego ulubieńca między uszami
 -Cieszę się, że mamy u ciebie taki posłuch.-śmieje się
 -Nie schlebiajcie tak sobie.-śmiejesz się- Dzwonił do mnie mój ojciec i powiedział, że jak nie skończę z tym cytuję, brutalnym sportem dla chłopów to osobiście tutaj przyjdzie i mnie porwie do jakiejś wysokogórskiej bacówki.-chichoczesz
 -Słabe szanse na powodzenie, Conte by na to nie pozwolił.-odpowiada twoja towarzyszka
 -A ty jak zwykle o jednym.-przewracasz ostentacyjnie oczami
 -Bo to całkiem interesujący temat, nie uważasz?-uśmiecha się szeroko
 -Może i jest, ale nie dwadzieścia cztery na dobę.-zauważasz
 -Pamiętaj, że nawet jak nie pracujemy, to ja te swoje psychoterapeutyczne odchyły mieć będę zawsze.-dodaje kobieta
 -Dobra, to co masz na dzisiaj?-wzdychasz
 -Ciągle go próbujesz do siebie zniechęcić?
 -Spodziewałam się dość bezpośredniego pytania, ale nie aż tak.-śmiejesz się, lecz po chwili poważniejesz- Po prostu nie chcę nikogo wciągać w to całe bagno mojej przyszłości, a już na pewno nie jego.-potrząsasz głową
 -A wiesz czemu nie chcesz tego robić?-pyta, a ty spoglądasz na nią jedynie pytająco- Bo ci na nim CHOLERNIE zależy.
 -Z naszej dwójki chyba teraz to ty potrzebujesz specjalisty.-odpierasz
 -Gdyby tak nie było, nie chciałabyś go ochronić przed tymi wszystkimi demonami.-mówi niezrażona twoją reakcją- A na to już na późno. Wiesz czemu? Bo on się w tobie kompletnie zadurzył i choćbyś nie wiadomo jak go zniechęcała do siebie, to ci się to nie uda.
 -Boże, a może my to powinnaś pracować jakoś telewróżka w walentynki?
 -O właśnie!-klaszcze w dłonie- Gdzie się wybierasz z tenże dzień?
 -Nigdzie?-odpowiadasz
 -Fatalna odpowiedź moja droga.-kręci głową
 -Nie obchodzę tego komercyjnego święta.
 -Dobra, dobra i tak wiem, że gdzieś w środku tego nieco skamieniałego i lodowatego serca czekasz na zaproszenie od swojego rycerza.
 -Błagam cię, czy my nie możemy porozmawiać o czymś innym niż o mnie i o Conte?-krzywisz się
 -No w sumie to chyba byśmy mogły, ale...-urywa- Co powiedziałaś?!
 -Spokojnie, bo mnie twój wspaniały partner zabije jak wylądujesz w szpitalu z tych emocji przed tym jakże wspaniałym świętem.-prychasz
 -Ja to sobie muszę zapisać i od razu opić, nie często mi mówisz takie rzeczy.-mówi po czym czuję się jak u siebie i sięga do barku po jeden z trunków.
 -Tylko wiesz, że masz mi nie zaślinić stołu, a i tutaj nie ma barmana chętnego na terapię.-chichoczesz mając w pamięci jej ostatnie popisy
 -Spokojnie kochanieńka, dzisiaj na spokojnie bo ty jesteś jeszcze nieco poturbowana, a ja mam rano robotę.
  Wedle zapowiedzi Joanny wieczór ten należy do wyjątkowo spokojnych w waszym wykonaniu. Oczywiście twoja towarzyszka nie mogła się powstrzymać od opróżnienia twojego ulubionego likieru niemal w pojedynkę, gdyż ty po małym wypadku z Claude'm wciąż nie mogłaś za bardzo szaleć. Nie powiesz byś jakkolwiek przejęła się reprymendami lekarzy, którzy gdyby mogli, to pewnie zabroniliby ci oddychania bo to męczące. Aczkolwiek znalazły się trzy absolutnie upierdliwe osoby, które pilnowały cię niemal w każdej sekundzie twojego życia. Ojciec wydzwaniał kilka razy dziennie, jedno kroć ochrzaniając cię za korzystanie z telefonu. Joanna robiła niezapowiedziane wizyty o najróżniejszych porach dniach, nie stroniąc od pobudki o szóstej czy kontroli w okolicach północy. Najgorszy zaś z nich wszystkich był Conte, który traktował cię jakbyś była ze szkła. Z całą pewnością, gdyby tylko miał sposobność, to wsadziłby cię w wielką sterylną kulę i nie dotykał. Zachował się momentami jak nadopiekuńcza mamuśka, a tej zdecydowanie nie potrzebowałaś. A już na pewno nie traktowania jak inwalidę.
 -Mam nadzieję, że dobrze wyliczyłeś swoją strefę intymną bo zamierzam pójść do kuchni, a jakby siedzisz mi w przejściu.-informujesz go
 -Oczywiście.-śmieje się pod nosem, a jak tylko go mijasz, odsuwa się najdalej jak tylko potrafi. Najchętniej zdzieliłabyś go w tym momencie po głowie, jednak pragnienie zdecydowanie z wygrało z tą morderczą chęcią. Za nic nie potrafiłaś go rozgryźć, więc postanowiłaś mu trochę utrudnić życie. Siadłaś maksymalnie blisko niego, wlepiając w niego wzrok.
 -Myślę, że raczej twój wzrok nie zabija.-komentuje po chwili
 -Szkoda.-odpowiadasz mu z przekąsem
 -Słyszałem chyba nutkę niezadowolenia w twoim głosie.
 -Bo mnie wkurwiasz Conte.-grzmisz
 -Trzeba było chodzić na ten tajski boks.-mówi rozbawiony
 -Kravmaga.-przewracasz oczami- Czy ja ci mówię co masz robić?-spoglądasz w jego kierunku, a widząc brak jakiegokolwiek odzewu dodajesz-Więc ty mi też nie mów, co mam czynić ze swoim życiem bo jestem dorosła i potrafię zadecydować. A kravmagi nie skończę.-mówi lodowatym tonem głosu
 -Okej, jak chcesz.-odpowiada dość łagodnie
 -I tyle?-pytasz zszokowana- Żadnego wykładu jakie to niebezpieczne, że wrócę bez zębów czy coś?
 -Właśnie sobie to wyobraziłem.-mówi po czym wybucha śmiechem
 -Bardzo zabawne. Ha. Ha. Ha.-uderzasz go delikatnie ramie- No nie wierzę! A gdzie strefa dwóch metrów bezpieczeństwa?-chichoczesz po chwili
 -Powiedzmy, że za dobre sprawowanie masz pozwolenie na jej drobne przekroczenie.-odpowiada rozbawiony
 -Naprawdę mnie wkurzasz.-mówisz- Nie traktuj mnie jak jakiegoś wojennego inwalidę ani obłożnie chorą. Nic. Mi. Nie. Jest.
 -Miałaś wstrząśnienie mózgu, serio nic?
 -Nie będę mieć tego do końca życia!-wybuchasz- Minęło półtorej tygodnia od tego cholernego dnia.-przewracasz oczami- Nie zachowuj się jak matka kwoka.
 -Dobra, skoro się już tak wspaniale czujesz to jutro masz zajęty wieczór.
 -Tylko mi nie mów, że jesteś kolejnym fanem tego święta uroczego do porzygu.-krzywisz się
 -Ach, no tak, to jest jutro.-kiwa głową- Bojkot?
 -Dobra, przeżyję.-wzdychasz
 -Dziękuję za to poświęcenie, na pewno zostanie wynagrodzone.-szczerzy się, a po chwili składa przelotny pocałunek na twoich ustach.
  Standardowo twoje progi opuszcza, gdy zjawia się w nich twój teoretyczny współlokator, który ostatnimi tygodniami dość często gości w owych progach. Początkowo cię to dość konkretnie ciekawiło, jednak nie zamierzałaś zaczynać pierwsza tematu. Wyszłaś z założenia, że jeśli zechce wreszcie z tobą porozmawiać, to sam to zrobi. Zwłaszcza, że poszłaś zdecydowanie podstawkę, a wasze ostatnie wymiany zdań zazwyczaj kończyły się tak, iż któreś odwracało się na pięcie z urażoną dumą. Przerażał cię fakt w jak krótkim czasie się od siebie oddaliliście, aczkolwiek nie lamentowałaś nad tym. Bo skoro twój przyjaciel wybrał taką, a nie inną drogę, to musiałaś po prostu przyjąć ją do wiadomości. A ostatnimi tygodniami, musiałaś przyznać, że jego postać zupełnie ci zobojętniała. Kiedyś wskoczyłabyś za nim bez zawahania w ogień, w obecnej chwili raczej byś odmówiła takiego wyczynu. Nie chodzi o to, że nagle stał się dla ciebie nikim. Wciąż uważałaś go za kogoś ważnego w swoim życiu, jednak od kilkunastu tygodni żyliście własnymi żywotami i jeśli miałaś być szczera, to ten obecny układ wydawał ci się pasować. Twój świat nie ograniczał się tylko do niego. Grono twoich rozmówców znacznie się poszerzyło z czego musiałaś przyznać, byłaś całkiem zadowolona.
 -Hej Lil, masz może chwilę?-zaskakuje cię nie kto inny jak Mikołaj
 -Aktualnie niekoniecznie.-wzdychasz przygotowując się na wieczorne wrażenia
 -Naprawdę chciałbym porozmawiać.-mówi wyraźnie zakłopotany
 -Mikołaj, nie mówię tego dlatego, że nie chcę z tobą rozmawiać choć nie powiem, abym skakała z radości na myśl o tym.-mierzysz go spojrzeniem- Naprawdę nie mam w tej chwili czasu.
 -Wychodzisz?-dziwi się
 -Wychodzę.-potwierdzasz jego słowa, po których znika z pola widzenia. Nie zaprzątasz raczej sobie głowy dość posępną miną Mikołaja. Po tylu tygodniach ignorancji nie zamierzałaś być na jego każde skinienie. Jeśli nagle zapragnął kontaktu, to musiał cierpliwie poczekać. W tej chwili miała odrobinę przyjemniejsze sprawy na głowie. W pełni gotowa na wszelakie atrakcje tego wieczoru, wyruszyłaś w kierunku drzwi wyjściowych. Generalnie nie spodziewałaś się kwiatków i serduszek. W zasadzie nawet się trochę obawiałaś czy Conte nie wyskoczy z czymś takim, jednak po chwili namysłu stwierdziłaś, że to raczej nie byłoby w jego stylu, z resztą doskonale wiedział, że to raczej nie w twoim guście. Chyba.
 -Więc idziemy do kina?-zagajasz
 -Owszem.-potakuje
 -Nauczyłeś się polskiego w dobę?-nieco ironizujesz
 -Pewnie.-śmieje się
 -W takim razie na co idziemy, chyba nie nieme kino?-chichoczesz
 -Myślę, że raczej na nim nie zaśniesz, nie bój się.
  Nie wiesz nawet co cię bardziej zażenowało. Film jaki wybrał Conte czy jego fanki, które w pierwszej chwili o mal nie popuściły z radości na jego widok, a potem komentowały żyjąc w nieświadomości, iż mówisz po polsku. Planowała je raczej zignorować, jednak, gdy komentarzy było aż nadto przemówiłaś do owych dziewczyn, które wyglądały jakbyś co najmniej zabiła im pół rodziny plastikowym nożem. A tu rozrywki się nie zakończyły, wręcz przeciwnie. Słynny film o sadomasochistycznych zapędach milionera i niedoświadczonej studentce byłby nieporównywalnym gniotem, gdyby nie jedna rzecz. Po pięciu minutach oglądania miałaś ochotę po prostu wyjść, jednak twój towarzysz skutecznie odwiódł cię od tej myśli. Płakałaś ze śmiechu słuchając jego komentarzy czy widząc wyraz jego twarzy na widok niektórych scen. Kiedy wreszcie zakończyły się te męczarnie i na ekranie widniały napisy końcowe, prawie nie czułaś policzków.
 -Ten film to największe gówno na tym świecie.-rzucasz
 -Jeśli mam szukać w nim pozytywów to chyba nie znajdę.-śmieje sie
 -W zasadzie ten aktor był całkiem, całkiem.
 -Za to Anastasia wyglądała jak jego matka.-dodaje- W porównaniu z tobą słabe dwa na dziesięć.
 -Skoro już sobie podwyższamy samoocenę to Grey zyskuje koło trójki, ale to tylko za klatę.
 -Czy ja mam się poczuć urażony?
 -Mógłbyś gdybym mu dała więcej niż siedem.-chichoczesz- Nie martw się Conte, wolę ciebie.
 -Uff.-śmieje- Skoro już podsumowaliśmy to badziewie to proponuję wymazanie tego z pamięci, czyli coś konkretniejszego. No ty to co najwyżej soczek.-szczerzy się na co ty jedynie przewracasz oczami i podążasz tuż za swoim towarzyszem. Po kilku minutach twoim oczom ukazuje się całkiem klimatyczna knajpka. Już na wstępie zostajesz przyodziana w wielkie sombrero, przez co jesteś już niemal pewna w czym specjalizuje się owa kuchnia. W zasadzie to się nie pomyliłaś, w menu roiło się aż od empanadas, locro czy humity. Musiałaś przyznać, że zdecydowanie cię kupił tym pomysłem.
 -Chyba będę tu częściej wpadać.-śmiejesz się mając przed sobą deser, czyli queso y dulce, przypominające sernik z dżemem pigwowym.
 -Przez żołądek do serca w końcu, tak?-uśmiecha się
 -Jak wynalazłeś tą restaurację?-nie drążysz dalej tematu
 -Rok temu tak się błąkaliśmy z Nicolasem, że aż wpadliśmy do Buenos i tak do tej pory tu przychodzimy.-wzrusza ramionami
 -I całkiem przypadkiem mnie tu przywlekłeś?
 -A wolałaś jakąś wykwitną restaurację?-pyta rozbawiony- I tak gotujesz lepiej niż oni.-chichocze
 -Dobra, dobra pewnie chcesz mnie przerobić na jakąś szaloną Argentynkę.
 -W zasadzie to twoja polska wersja mnie w zupełności satysfakcjonuje.-odpowiada
 -No, ale wiesz, nie mówię po hiszpańsku, nie znam żadnych twoich wspaniałych zwyczajów, nie jestem nawet z Ameryki Południowej...-wyliczasz
 -Jak już skończysz to czekam przy wyjściu.-wzdycha
 -Z faktami się nie dyskutuje.
 -Ależ ja nie zamierzam im przeczyć, jednak są też inne.-dodaje- Podobasz mi się właśnie taka, jaka jesteś, więc lepiej zakończ te próby zniechęcenia mnie, bo ci się nie uda Lil.
 -Nie?-pytasz
 -Definitywnie.-pstryka cię w nos, a ty wiesz, że możesz ostatecznie porzucić wszelakie próby odwiedzenia go od twojej osoby. Miał przecież rację, to zabrnęło za daleko, aby teraz nagle to zakończyć. I chyba po prostu musiałaś się z tym pogodzić, nawet jeśli wydawało ci się to być zupełną abstrakcją.
  Pomimo usilnych namów, nie udało ci się namówić bruneta na wejście. Generalnie uznałaś, iż jego dzień dobroci dla ciebie się skończył i wróciło traktowanie cię jak inwalidę. Jednak, gdy weszłaś do mieszkania w którym o dziwo przebywał Mikołaj, poznałaś prawdziwą przyczynę jego niechęci. A stała ona na stole w salonie. Kiedy podeszłaś do bukietu, ujrzałaś liścik, który wzięłaś do ręki.

miało nie być kwiatków i serduszek, więc oficjalnie nie było.
¡Feliz Día de los Enamorados!

 Choć po raz kolejny dość ostentacyjnie złamał twoje zasady, to naprawdę nie potrafiłaś się nie uśmiechnąć na widok takiej niespodzianki. A ta, musiałaś przyznać była całkiem przyjemnym zwieńczeniem tego dnia. Bo pierwszy raz w historii spędziłaś dzień zakochanych naprawdę świetnie, a co gorsza, wcale ci nie przeszkadzało, iż się wyłamałaś ze swoich dotychczasowych założeń. A te sypały się ostatnimi czasy jak domki z kart. I jeśli miałaś być szczera, nie miałaś nic przeciwko.


~*~
Przepraszam najmocniej za obsuwę, ale miałam kilka spraw niecierpiących zwłoki do załatwienia i tak mi jakoś zeszło. Aczkolwiek rozdział jest tak przyjemny, że chyba wynagradzana to nieco dłuższe czekanie :) Nie będę się, co do niego rozpisywać, Wy się tym zajmijcie ;)
Ściskam,
wingspiker. 
| ask |

środa, 12 sierpnia 2015

#doce.


  Nowy Rok tak jak przyszedł szybko, tak samo minął. Dni po szaleństwach sylwestrowej nocy wydawały się uciekać jeden, za drugim. Z trudem dostrzegałaś zmianę daty z trzeciego stycznia na czternastego. Każda kolejna doba wydawała się być niemal ułamkiem chwili. Z całą pewnością dlatego, iż wszystkie styczniowe dni wyglądały dla ciebie niemal tak samo. Pobudka kilka chwil przed siódmą. Szybkie śniadanie, wiadro kawy na pobudzenie, poranna toaleta i pędem do pracy. A ta ostatnimi dniami stała się dla ciebie niemal drugim domem. Byłaś jedną z odpowiedzialnych za pracę nad projektem dla zagranicznej firmy, więc zamiast kończyć o piętnastej pracę, tak na dobrą sprawę o tej porze dopiero ją rozpoczynałaś ze zdwojoną siłą. Twój dzień pracy miał niemal każdego dnia po kilkanaście, jakże wyczerpujących godzin. Kiedy wracałaś po dwudziestej do domu, nie wiedziałaś już nawet jak się nazywasz. Jedyne o czym wtedy marzyłaś to gorąca kąpiel i sen. Kompletnie przepadłaś, na czym zdecydowanie cierpiało twoje życie prywatne. Mikołaja w zasadzie nie widywałaś, Joannę ogarniała dzika furia, gdy raz po raz odmawiałaś jej spotkania na kawę czy wieczornego wypadu na drinka. Nie wypominałaś już nawet o Conte, który również miał wyraźnie dość twojej niedyspozycji. Nie powiesz, abyś była zadowolona z takiego stanu rzeczy, aczkolwiek chciałaś jak najszybciej skończyć to, co miałaś do skończenia i powrócić do społeczeństwa.
 -Nie sądziłem, że zdecydujesz się dzisiaj na powrót do domu.-słyszysz znajomy męski głos w chwili, gdy zmierzasz w kierunku swojego miejsca zamieszkania
 -Tak wyszło.-wzruszasz ramionami kompletnie wykończona, nie mając większej ochoty na kłótnię
 -To nie jest normalne żeby do dwudziestej pierwszej siedzieć w pracy.-grzmi
 -Owszem, nie jest, ale nie mam innego wyjścia.-podnosisz ton głosu
 -Zawsze jest jakieś wyjście, jeśli się chce.
 -Nie bądź śmieszny, nie masz zielonego pojęcia jak to jest!-burzysz się
 -Może i masz rację, nie wiem jak to jest.-kiwa głową- Ale wiem, że to mi się nie podoba.
 -Możesz się wpisać jako kolejny do księgi skarg i zażaleń w kategorii moje życie.-przewracasz oczami
 -Jak widać nie ja jedyny jestem zniesmaczony tym, że nie masz czasu na nic i jako jedyna nie widzisz w tym nic złego.-zauważa dość trafnie
 -Naprawdę wszyscy sądzicie, że dla własnej przyjemności siedzę od rana do wieczora w tej cholernej pracy?!-nie wytrzymujesz- Rzuciłabym to w cholerę, ale tak się składa, że nie mogę i bardzo mi przykro, że nie jestem do waszej dyspozycji dwadzieścia cztery na dobę, ale się kurwa nie rozerwę. Albo to zrozumcie albo się odwalcie, wasz wybór.-wygłaszasz niemal litanię po czym cała w nerwach odwracasz się na pięcie i niemal biegiem wpadasz do mieszkania. Jak zwykle pod nogami plącze ci się Bond, spragniony uwagi swojej pani. Dzisiaj jednak byłaś na tyle wytrącona z równowagi, iż nie uśmiechały ci owe zajęcia. Po szybkim przekąszeniu kolacji, wskoczyłaś po prysznic chcąc zmyć z siebie wszelakie wydarzenia dnia dzisiejszego, a zwłaszcza ostatnie minuty. Pomimo ogromnego zmęczenia jakie ogarniało niemal całe twoje ciało, nijak nie potrafiłaś usnąć. Przewracałaś się z boku na bok przez co najmniej dwie godziny, bez większych efektów. Dopiero w okolicach trzeciej nad ranem udało ci się zasnąć, choć nie na długo. Po raz pierwszy od niemal miesięcy obudziłaś się kompletnie przerażona. Trzęsłaś się ze strachu, a w oczach czułaś słone łzy. Siedząc na skraju łóżka z trudem łapałaś oddech, czując wszechogarniający paraliż na całym ciele. Dopiero po chwili przygarnęłaś kolana do siebie i rozpłakałaś jak małe dziecko. Ten koszmar był taki sam jak inne, poza jednym, jedynym szczegółem. Jego twarz była okrutnie wyraźna, a co gorsze był widocznie starszy aniżeli te kilkanaście lat temu. Głos miał jednak wciąż tak samo przerażający. Nawet pomimo upływu lat, wciąż trzęsłaś się ze strachu, na samą myśl o słowach "jeśli komuś powiesz mała suko, to znajdę cię i zabiję, nie ważne kiedy to nastąpi, zapamiętaj to sobie".
  Tej nocy już w zasadzie nie spałaś przez co, gdy w pokoju rozbrzmiał dźwięk budzika byłaś wykończona. Tradycyjnie wlałaś w siebie całą masę kawy na pobudzenie i po doprowadzeniu się do ładu, udałaś się w kierunku pracy. Cały dzień chodziłaś rozkojarzona i niewyspana, a co gorsza, wieczorem czekało cię jeszcze spotkanie z Claud'em. Szczęście w nieszczęściu, iż miałaś chociaż powód o motywację do tego, aby opuścić mury miejsca pracy wcześniej aniżeli w dniach poprzednich. Tradycyjnie jednak wpadłaś niemal spóźniona niemal taranując faceta kręcącego się pod wejściem do klubu fitness. Nie patrząc nawet w jego stronę wydukałaś przeprosiny i pobiegłaś prosto do szatni. Jak zwykle dostałaś lekką naganę za spóźnienie po czym przystąpiłaś do rozgrzewki. A już w jej trakcie o mało nie straciłaś życia, gdy Claude zapragnął sprawdzić twój refleks. Po uniknięciu ciosu, udało ci się przetrwać rozgrzewkę po której rozpoczęliście właściwą część treningu.
 -W tym roku bronisz się jeszcze gorzej niż na pierwszym treningu ze mną.-zauważa twój trener
 -Dzięki.-fukasz
 -Mówię poważnie Lil, jak masz jakieś kłopoty z robotą albo chłopakiem to dalej, wyżyj się tutaj.
 -Z przyjemnością.-prychasz bo czym rozpoczynasz zmasowany atak na swojego instruktora i musisz przyznać, że po jego przypuszczeniu jest ci o wiele lżej. Następne pół godziny treningu jest naprawdę konkretne, tak jak przed tygodniem. W czasie krótkiej przerwy na uzupełnienie płynów przez oszklone drzwi do sali ujrzałaś męską posturę. Z całą pewnością puściłabyś ten fakt mimochodem, gdyby nie to, iż owy mężczyzna zdecydowanie kogoś ci przypominał. I to nie tylko osobnika, na którego wpadłaś przypadkiem w drodze na zajęcia. Poczułaś gdzieś w środku mocne ukłucie, jednak zanim zdążyłaś jakkolwiek zareagować zostałaś przywołana przez swojego trenera. Byłaś strasznie rozkojarzona po tym całym zajściu. Początkowo jakoś jeszcze udawało ci się unikać ciosów Claude'a, a nawet skontrować, jednak ostatecznie otrzymałaś dość bolesny cios w ramię, a skwitowaniem twojej dzisiejszej postawy był siarczysty cios w twarz, którego nie zdążyłaś do końca zamortyzować i runęłaś na matę jak długa, tracąc przy tym kontakt z rzeczywistością na kilka chwil. Kiedy otworzyłaś oczy, wciąż leżałaś na plecach, a światło raziło cię w oczy. Zupełnie nie pamiętałaś dlaczego znajdujesz się w takiej pozycji, co wprawiło cię w kompletne zdezorientowanie.
 -Jezus Maria nie wstawaj!-słyszysz głos Claude'a kiedy próbujesz się podnieść
 -Nic mi nie jest.-wybełkotałaś i kiedy tylko podniosłaś się do pozycji siedzącej, już wiedziałaś, że był to zły pomysł. Mieniło ci się w oczach, a na dodatek czułaś się jakbyś miała za chwilę zwymiotować.
 -Matko, Lil!-słyszysz jakby znajomy kobiecy pisk, a już za chwilę przed oczami masz Joannę w sportowym trykocie, wyraźnie zmartwioną
 -Przestań, nic mi nie jest.-starasz się wierzyć własnym słowom
 -Jasne, jesteś blada jak śmierć i wyglądasz jakbyś miała za chwilę zejść.-marszczy brwi- Dzwoniłeś już po posiłki Claude?-pyta po chwili
 -Za chwilę powinni być.
 -Chyba oszaleliście!-wybuchasz i zrywasz się w jednej chwili na nogi. A to musiałaś przyznać, była tragiczna w skutkach decyzja. Niemal natychmiast zaczęło kręcić ci się w głowie, a obraz przed oczami z sekundy na sekundę zanikał. Potem była już tylko ciemność.
  Kiedy się powtórnie budzisz nie jesteś już w sali do ćwiczeń. Niemal natychmiast uderza cię sterylna biel ścian i żółć, burczących jarzeniówek. Kiedy w pełni przytomniejesz możesz bez zastanowienia określić swoje aktualne położenie. Szpitalne łóżku z kroplówką podłączoną do prawej ręki i cisza, przerywana od czasu do czasu głosami dochodzącymi z korytarza. Dopiero po kilku dłuższych minutach kobieta w białym kitlu uraczyła cię swoją obecnością. Jak zdołała cię poinformować pozostaniesz w szpitalnych progach, co najmniej do jutrzejszego poranka z racji tego, iż miałaś lekkie wstrząśnienie mózgu.
 -Ale nas nastraszyłaś.-rzuca na wejściu Joanna
 -Sama się znokautowałam?-pytasz nieco rozbawiona jednak widząc minę Claudea'a poważniejesz- Nic mi nie jest, żyję Claude.
 -A co to za życie?-odpowiada wyraźnie przejęty
 -To była moja wina, nie zamartwiaj się tak.-starasz się go jakkolwiek podnieść na duchu- Będę przynajmniej pamiętać, żeby unikać twojego lewego sierpowego na mojej twarzy.-uśmiechasz się
 -Ale jak będziesz czegoś potrzebować to mów.
 -Daj spokój, jedyne czego będę od ciebie potrzebować to kolejny wycisk, ale to chyba nie prędko na razie.-chichoczesz pomimo pulsującego bólu głowy
 -Spokojnie, zajmiemy się nią.-wtrąca Joanna po czym pozostajecie tylko we dwie na sali i przez dłuższą chwilę trwa między wami dość nieprzyzwoita cisza. Pod naporem spojrzenia swojej towarzyszki, zostałaś niemal zmuszona do jej przerwania.
 -Nie masz jakiegoś życia towarzyskiego? Nie musisz tutaj ze mną siedzieć.-zaczynasz
 -Mam i właśnie jedna z jego części próbuje mnie wygonić, znowu.-mierzy cię spojrzeniem
 -Nie wyganiam cię.-protestujesz- Dbam jedynie o twoje życie miłosne. Jestem pewna, że Andrzej na ciebie czeka.
 -W Gdańsku.-prycha- Mają mecz wyjazdowy.-dodaje- A on również podziela moje zdanie.
 -Jakie znowu?
 -Musiałaś wylądować na ostrym dyżurze żeby wreszcie przestać być niewolnikiem w pracy.-odpowiada ci niemal ze stoickim spokojem
 -Nie miałam innego wyjścia, okej?
 -To już też słyszeliśmy.-kiwa głową- Zrozum Lili.-wzdycha po chwili- My nie chcemy zrobić co na złość, po prostu się o ciebie po ludzku martwimy. Praca to nie wszystko, tym bardziej taka, której specjalnie nie kochasz.-śmieje się
 -Widzę, że zebrałaś jakiś większy tłum niezadowolonych z moich usług.-prychasz
 -Zdecydowanie.-kiwa głową- Ja to jak ja, jestem w stanie przeboleć tydzień bez plotek w męczarniach, aczkolwiek faceci nie lubią czekać.
 -Ja mu nie nie wypominam jak lata sobie na mecze.-przewracasz oczami
 -Owszem, ale jego nie ma dzień czy dwa i zawsze wraca. A ciebie teoretycznie rzecz biorąc nie ma od długich dni.-dość trafnie spostrzega- A, że facet za tobą szaleje to się wkurza, że go ignorujesz, to cała historia.
-Dobra, dobra, już wiem, że jestem beznadziejna, nie dokładaj.-wzdychasz
-Och, nie planuję, gdzież bym śmiała?-pokazuje ci język- A tak na poważnie to naprawdę się tobą przejął sieroto.
 -Jakoś tego nie widzę.-prychasz
 -Zobaczysz.-szczerzy się.
  Niebawem po tych słowach Joanna została wręcz siłą wygoniona z sali przez pielęgniarkę stwierdzającą, iż godziny odwiedzin zakończyły się całe lata temu. Nie obyło się bez wszelakich dyskusji, aczkolwiek pod groźbą wezwania ochrony opuściła budynek. Tobie zaś przyszło spędzić noc na szalenie niewygodnym i skrzypiącym przy każdym ruchu łóżku. Nie spałaś, więc za dobrze, a do tego otrzymałaś wspaniałą pobudkę tuż o godzinie szóstej. Po papce nazywanej przez pracujących tutaj śniadaniem otrzymałaś kolejną kroplówkę po której udałaś się na kolejne prześwietlenie głowy. Te potwierdziło jedynie wczorajszą diagnozę o niegroźnym wstrząśnieniu. Oczywiście dostałaś co najmniej tygodniowy zakaz wszelakiego zbędnego ruchu ograniczającego twoje działania tylko i wyłącznie do spaceru w kierunku łazienki. Po otrzymaniu tego typu reprymend dostałaś także upragniony wypis zezwalający ci na powrót do domu. Myślałaś, że tego dnia raczej nic cię nie zaskoczy, a jednak. Zamiast spodziewanego widoku Joanny, twoim oczom ukazał się brunet w pełnej krasie, na widok, którego pielęgniarki o mało nie pozabijały się o własne nogi.
 -Spodziewałam się raczej Joanny.-rzucasz na wstępie
 -A ja spodziewałem się raczej, że przez te dwa nie zrobisz sobie krzywdy.-uśmiecha się nikle
 -Wyszłam z pracy przed dwudziestą pierwszą i tak to się skończyło.-wzruszasz ramionami nawiązując do jego słów z waszego ostatniego spotkania
 -Długo jeszcze zamierzasz mordować mnie wzrokiem czy raczej pozwolisz się zabrać do domu?-przerywa mało przyjazną wymianę
 -Nie musiałeś się fatygować, poradzę sobie.-fukasz
 -Właśnie widzę.-słyszysz jego głos, gdy po przejściu paru kroków zatrzymujesz się, czując doskwierający ból w skroni. Nie pozostało ci więc nic innego jak zdanie się na łaskę Conte. Ten wydawał się być wciąż nieco obrażony i nie mówił jak na siebie za wiele. Oczywiście po odstawieniu cię na miejsce nie dał się wypchnąć za drzwi. Ty nie chcąc podsycać i tak już dość napiętej atmosfery po prostu się położyłaś spać ze złudną nadzieją, iż twój towarzysz dzisiejszej niedoli się rozmyśli i zostawi cię w spokoju. Nadzieje te jednak odłożyłaś na bok kiedy odpłynęłaś w krainę snu. Ten jednak nie był za przyjemny, jeśli być szczerym przybrał on raczej rangę potwornego koszmaru z diabelską dokładnością. Wciąż ta sama sceneria. Ciemna noc, na pozór cudowne królestwo nastoletniej dziewczynki. Królestwo, które zamienia się w piekło. To wszystko się powtarza w tym samym schemacie. Wciąż nie potrafisz tego wytrzymać. Budzisz się z krzykiem, kompletnie przerażona. Czujesz jak po policzkach spływają pojedyncze strużki łez, a każdy kolejny oddech jest niemal walką. Nie zauważasz nawet kiedy w progu twojej sypialni pojawia się brunet i dość sprawnie znajduje się obok ciebie.
 -Już okej.-mówi cicho kiedy przytulasz się niego kompletnie roztrzęsiona- Ciiiii.-stara się cię uspokoić
 -Myślałam, że..
 -Poszedłem, tak?-przerywa ci- Kobieto małej wiary, nie będę ci tego powtarzał do znużenia. Nie wybieram się nigdzie.-mówi całkiem poważnie- Z resztą nawet jeśli, nie sądzę bym zdołał cię od siebie odkleić.-mówi nieco żartobliwym tonem głosu chcąc tym samym nieco rozluźnić atmosferę
 -Nie powinieneś tu być. Nie chcę cię w to wciągać.-mówi zupełnie cicho
 -Co zostało zobaczone, nie zostanie.. odzobaczone, tak?-śmieje się cicho
 -Mówię poważnie, przydałby ci się ktoś z normalną przeszłością, bez tego bagażu życiowych doświadczeń na plecach.
 -Gdybyś rzuciła te słowa powiedzmy tak tydzień po rozpoczęciu tej.. relacji to pewnie bym je dogłębnie przeanalizował i z pewnością wykonał.-mówi- Ale teraz, po kilku miesiącach zamierzam puścić je mimochodem.
 -Matko, czy ty zawsze musisz być tak trudny?-przewracasz oczami- Po prostu chce ci powiedzieć, że to nie ma sensu. Nie jestem osobą odpowiednią dla ciebie. Boję się tego wszystkiego, nie mniej niż tego co mnie prześladuje od lat. Nie jestem w stanie..-wzdychasz ciężko wciąż nie patrząc mu w oczy
 -Więc po prostu chcesz powiedzieć, że to koniec?
 -Mniej więcej?-odpowiadasz dość niepewnie
 -Okej, powtórz.-rzuca, a po chwili unosi twój podbródek i obdarowuje cię pocałunkiem, w którym na próżno było doszukiwać się wyłącznie pożądliwości. Oczywiście doskonale wiedział, co robił. Kompletnie wybił cię z wszelakiego racjonalnego rozumowania.
 -Doskonale wiesz, że..-powtórnie ci przerywa, co tym razem trochę cię wyprowadza z równowagi- Przestań mnie uciszać!-wybuchasz- Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie ma żadnego sensu.
 -Obydwoje doskonale wiemy, że tak nie uważasz Lil.-potrząsa głową- A teraz mnie posłuchaj.-mówi dość stanowczo- Gdyby to nie miało sensu, po miesiącu już dawno dalibyśmy sobie spokój i każde z nas poszłoby w swoją stronę. Ale jakimś cudem dalej się spotykamy i się nie pozabijaliśmy.-zauważa- Tak naprawdę sami nie zauważyliśmy kiedy to nam się wymknęło spod kontroli i zaczęło żyć własnym życiem.-mówi wciąż nie odrywając wzroku od ciebie- I hej, też jestem trochę przerażony, ale ostatnią rzeczą jaką chciałbym w tym momencie uczynić jest pozbawienie się patrzenia się na ciebie godzinami.-uśmiecha się
 -Czyli nie dasz się spławić, hm?
 -W życiu.-kręci głową nieco rozbawiony
 -Coś mi chyba jednak obiecywałeś jakiś czas temu.-mierzysz go spojrzeniem
 -Nie odezwałem się wtedy ani słowem.-zauważa
 -Milczenie oznacza zgodę?-pytasz z nutką nadziei w głosie
 -Wmawiaj sobie.-przewraca oczami
 -Conte, co ty ze mną wyprawiasz.-wzdychasz doskonale wiedząc, iż twoje wszelakie argumenty są tragicznie słabe w obliczu jego słów. Bo tak oto narodziło się chyba coś większego aniżeli romans. A przynajmniej w twoim mniemaniu. Choć może nie przyznawałaś się jeszcze do tego na głos, to doskonale wiedziałaś, że to nie jest już tylko pociąg fizyczny. Już dawno nim nie był. I właśnie w tej chwili do ciebie to dotarło.



~*~
Wedle zapowiedzi, będziemy się tutaj widywać odrobinkę częściej. Wiadomo, że za tym idzie fakt, iż ta historia dobiegnie końca nieco szybciej, ale jest i plus dla spragnionych kolejnych epizodów- nie trzeba będzie czekać tygodnia ;)
A cóż mogę powiedzieć o rozdziale? Chyba tylko jedno. Kolejne granice zostają raz, po raz przełamane. A jak będzie dalej? To już niebawem :)
Ściskam,
wingspiker.

PS. Podreperowałam trochę muzykę i wygląd, poprzednie nie wpasował mi się jakoś w tematykę :P

sobota, 8 sierpnia 2015

#once.


  Wedle twoich przewidywań niejaki Conte nie dał się tak szybko zbyć po tym jak wymordował cię na parkiecie do godziny czwartej z minutami. Także, gdy o godzinie czternastej otworzyłaś powtórnie oczy, kątem oka mogłaś dostrzec pogrążonego we śnie bruneta. Przez dłuższą chwilę napawałaś się tym widokiem, jednak boląca głowa dawała się we znaki, a więc wyplątałaś się z jego objęć, narzuciłaś coś na siebie i udałaś się w kierunku kuchni. Po spożyciu czegoś przeciwbólowego zabrałaś się za odpisywanie na noworoczne życzenia, których było nadspodziewanie wiele. Po zakończeniu tejże czynności zabrałaś się za przejęcie kuchni siatkarza, który wciąż w najlepsze drzemał.
 -O nie, koniec tego dobrego Conte.-rzucasz kiedy powracasz do sypialni- Jest prawie piąta popołudniu, a ty wciąż się wylegujesz.
 -Jeszcze chwila.-wysapał zaspany obracając się na drugi bok
 -Wstaaaaaawaj!-nie dajesz za wygraną i siadasz bliżej niego
 -Nudzisz się, hm?-otwiera wreszcie oczy
 -Okrutnie.-kiwasz głową, a już po chwili lądujesz na plecach przygnieciona silnym, męskim ciałem. Po chwili siłownia z nim, dałaś za wygraną. Twoje szanse były po prostu nikłe, a więc dałaś mu satysfakcję. Dopiero po kilkunastu minutach jakimś cudem udało ci się wyrwać z jego objęć, co raczej nie spotkało się z aprobatą bruneta. Oczywiście nie długo było ci dane samotne przebywanie w samotności, gdyż po kilku minutach podążył za tobą Conte. Pochłonięta odpisywaniem na kolejną wiadomość z kubkiem kawy w ręku, nie zauważyłaś nawet, iż byłaś pod baczną obserwacją.
 -No co?-ściągasz brwi
 -Tak tylko sobie podziwiam widoki.-kręci głową, jednak widzisz w jego spojrzeniu, iż nie powiedział ci prawy. Odstawiasz więc kubek z czarną, parującą cieczą i nieśpiesznie podążasz w jego kierunku. Przyjmując dość stanowczą taktykę, mierzysz się z nim niemal twarzą w twarz, siadając mu uprzednio na kolanach.
 -Mów.-nakazujesz mu- Nie mamy całego dnia Conte.-ponaglasz go
 -Po prostu, nie sądziłem, że ta znajomość potrwa tak długo.-kiwa głową
 -O tak, ja też jestem w szoku.-mówisz nieco rozbawiona- Poza tym, czy ja wyczuwam jakąś sugestię?
 -Zdecydowanie nie.-kręci głową przeszywając cię spojrzeniem- Chciałabym żeby to trwało, jak najdłużej.-uśmiecha się zupełnie nieśmiało jak na niego
 -Jest pierwszy dzień roku, a ty mnie po raz kolejny zastrzeliłeś.-kiwasz z uznaniem głową, lecz po chwili dodajesz- Żeby ci nie było przykro, to powiem ci, że mi to też całkowicie pasuje.
 -Słabe wyznanie.-kręci głową rozbawiony
 -Mówił ci ktoś, że jesteś okropny?
 -Tak ty, jakieś tysiąc razy.-śmieje się- A tak poważnie, nie powiesz mi, że jestem dla ciebie kolejnym facetem do kolekcji, bo w to nie uwierzę.
 -A skąd masz taką pewność?-pytasz go mierząc go spojrzeniem, lecz zamiast słów otrzymujesz coś innego. Na pozór był to jeden z niezliczonej ilości pocałunków jakie od niego otrzymałaś. Ten jednak, był inny. Byłaś tego niemal pewna. Ten nie miał w sobie tylko pożądliwości. Był niesamowicie czuły. Zupełnie odmienny od pozostałych.
 -Łamiesz wszelkie możliwe granice Conte.-mówisz ciszej wciąż wpatrując się w jego brązowe tęczówki
 -Jestem tego absolutnie świadom.-mówi wyraźnie usatysfakcjonowany- I nie powiem, to dość przyjemne zajęcie.
 -Możesz być z siebie dumny.-kiwasz głową
 -Owszem, moim życiowym sukcesem jest fakt, iż siedzisz tutaj, ubrana jedynie w nieswoją koszulkę i raczej nie planujesz ucieczki.-uśmiecha się
 -W zasadzie to taki mam właśnie plan.-szczerzysz się- Ale nie martw się, nie planuję wyjazdu do Kongo bez słowa.-chichoczesz widząc jego minę
 -Uff, ulżyło mi.-uśmiecha się.
W akompaniamencie rozmów i nieustannego uwodzenia pewnego bruneta, jego progi opuściłaś dopiero w okolicach dwudziestej. Kiedy postawiłaś stopę w mieszkaniu, po raz pierwszy w tym roku przeżyłaś nie mały szok widząc swojego przyjaciela, który ostatnimi dniami nie spędzał zbyt wielu dni w domu. I wcale nie chodziło o jego ubranie, bo w zasadzie o rzecz niemal przeciwną. Nie mając większej ochoty na patrzenie speszonych twoją obecnością we własnym mieszkaniu, czym prędzej pognałaś w kierunku swojego własnego królestwa. Bez większych perspektyw na ten wieczór, zasnęłaś ze słuchawkami w uszach w rytmach kojącej muzyki.
  Gdy następnego dnia otworzyłaś oczy, było kilka minut po godzinie ósmej. Bez większego pośpiechu skonsumowałaś śniadanie i doprowadziłaś się do ładu. Jak zwykle ostatnimi czasy z resztą, spadł na ciebie obowiązek uzupełnienia lodówki w której widoczne było tylko światło. Po wykonaniu tejże czynności, pokręciłaś się chwilę po mieście. Mieszkanie opuściłaś niedługo po zakupowych wojażach, gdyż umówiłaś się z Claudem. Ten nie cię nie oszczędził, co skończyło się na tym, iż dostałaś porządny wycisk o którym będzie ci przypominał dość pokaźny, niemal purpurowy siniak w okolicach biodra. Popołudniem, gdy już byłaś w stanie niemal normalnie chodzić, Joanna zdołała wyciągnąć cię do baru.
 -No więc?-rozpoczyna twoja towarzyszka
 -Niech zgadnę, żyjesz wspomnieniami sylwestrowej nocy, a raczej ich brakiem?-chichoczesz mając w pamięci jej występ tuż po północy
 -Ha. Ha. Ha.-przewraca oczami- Pamiętam w zasadzie wszystko. A już na pewno twój widok w objęciach nieziemsko przystojnego faceta, który świata poza tobą nie widzi.
 -Alkohol uderzył ci do głowy.-śmiejesz się
 -To nie tylko moje zdanie.-szczerzy się- Z resztą, nie dostałaś potwierdzenia moich słów kiedy zamiast patrzeć na tą kobietę, wciąż patrzył na ciebie?
 -Możliwe, że tak.-wzruszasz obojętnie ramionami
 -Matkoboskabełchatowska!-rzuca- Barman, najlepsze whisky jakie tutaj macie dla tej pani!-zaleca
 -Zaczynam wątpić, czy aby na pewno to ja z naszej dwójki potrzebuję psychoterapeutki.
 -Bo jej nie potrzebujesz.-wypala- Już nie.-kręci głową
 -Słucham?-pytasz zszokowana
 -W ostatnich miesiącach zrobiłaś niewiarygodne postępy, Lil.-spogląda w twoim kierunku- Nie masz już koszmarów, przeszłość nie jest już o krok przed tobą. I mimo, że pewnie tego nie zauważyłaś to przeszłaś niesamowitą przemianę. Uśmiechasz się niemal każdego dnia. Rozmawiasz ze mną o wszystkim i nie muszę wyciągać tego z ciebie niemal siłą. Może i jeszcze masz pewne zahamowania, ale one będą nikły.
 -Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że z okazji zakończenia terapii znikasz z mojego życia, a ta whisky to pożegnanie.-kręcisz głową
 -To zależy od tego czy widzisz sens w spotkaniach ze mną.
 -Oczywiście, że tak!-rzucasz niemal natychmiast- Wiesz o mnie niemal wszystko. Znosiłaś mnie kiedy byłam dla ciebie naprawdę paskudna, a do tego mi pomagałaś.-wzdychasz- Jesteś dla mnie.. jak przyjaciółka, której nie chciałabym stracić.
 -Mój Boże, chyba też się muszę napić z tych wrażeń.-chichocze- A co do twojego wyznania. Jako twoja eks lub też obecna psychoterapeutka jestem z ciebie dumna, iż tak otwarcie mówisz o swoich uczuciach. A jako twoja przyjaciółka, czekam aż je wyrazisz także przed kimś innym.-szczerzy się
 -Masz rację, lepiej się napij.-prychasz
 -Nie wmówisz mi, że go nie lubisz.-kontynuuje wątek- Nie po tym co widziałam.
 -A co takiego widziałaś?-pytasz dość spokojnie
 -Dwójkę ludzi, którzy patrzyli na siebie jakby nikogo dookoła nich nie było.-mówi z delikatnym uśmiechem
 -Jesteś strasznie uciążliwa.-przewracasz oczami- Tak, lubię go! Zadowolona?-nie wytrzymujesz jej spojrzenia
 -To teraz możemy się napić.-mówi triumfalnie Joanna.
  Tak jak i przewidywałaś, na jednej szklance whisky się nie skończyło. Potem wpadły dwa drinki, mojito oraz parę kieliszków wódki. Jako, że nie należałyście do osób o specjalnie mocnych głowach, nie mogło się obyć bez pijackich spazmów śmiechu czy wygłupów. W zasadzie ciężko było ci stwierdzić o której sięgnęło to absolutnego apogeum. Może po drugiej czy trzeciej nad ranem? W każdym bądź razie po wyznaniu Joanny, iż między nią, a jej lubym nie dzieje się ostatnimi czasy za dobrze. Dlatego po zbesztaniu i dość niepochlebnym wyrażaniu się o całej rasie męskiej, pod wpływem alkoholu buzującej w głowie sięgnęłaś po telefon i zadzwoniłaś oczywiście do nikogo innego, jak do bruneta. Ogólnie rzecz biorąc nie do końca pamiętałaś, co dokładnie mu powiedziałaś, ale musiałaś być dość pijana by nad ranem pojawił się w tym właśnie barze. W tym czasie twoja towarzyszka zdołała usnąć na stole, ciężko przy tym posapując. Ten stan rzeczy przerwał Andrzej, który pojawił się w owym miejscu dosłownie chwilę po Conte.
 -Mam nadzieję, że chociaż warto było.-rzuca z politowaniem
 -Oszywiście.-odpowiadasz o mały włos nie zabijając się o własne nogi
 -Co to za okazja?
 -Pfff, a to musi być jakaś okazja?-mamroczesz
 -Chyba nie powiesz mi, że spiłaś się bez powodu?-pyta rozbawiony
 -Nie martw się, to nie przez ciebie.-kręcisz głową starając się go poklepać po ramieniu, co raczej ci nie wychodzi biorąc pod uwagę twoją aktualną zdolność motoryczną
 -Uff.-śmieje się- Tyle dobrze, że nie zasnęłaś chociaż na stole.-chichocze
 -Ty się tu nie śmiej, bo to baaaaardzo poważna sprawa była.-grozisz mu palcem- Biedna kobieta wsadziła się w skomplikowane sprawy miłosne i teraz cierpi.-wzdychasz
 -I kto to mówi.-kręci głową
 -O nie, ja nie cierpię.-zaprzeczasz
 -Więc dałaś się tak po prostu upić, hm?-dopytuje
 -Chyba wolę jak alkohol miesza mi w głowie niż ty.-rechoczesz
 -Gdyby nie fakt, że mi na tobie zależy to bym cię wysadził na najbliższym przystanku.-kręci głową nieco zażenowany
 -Pffff, całkiem dobry z ciebie kłamca.-chichoczesz
 -Uczę się do najlepszych.
 -Żeeeeee niby od kogo?-dopytujesz, choć wewnętrznie czujesz wielkie zmęczenie- Ja nie kłamięęę.
 -Yhym.-potakuje głową
 -Doobra, to, że ci nie wyznaję miłości co pięć minut to nie znaczy...-mrużysz oczy- Boże, nie wiem. Nie ważne.-kręcisz zrezygnowana głową czując co raz bardziej ciążące ci powieki. Ogromne zmęczenie i litry wlanego w siebie alkoholu zrobiły swoje, bo nie wiedziałaś nawet kiedy usnęłaś na fotelu pasażera. Kiedy na chwilę powróciłaś do świata żywych leżałaś w swoim łóżku, a do twoich nozdrzy docierał znany męski zapach. Byłaś tak zmęczona, że nie miałaś nawet siły, aby podnieść powieki. Czułaś jedynie jak opuszkami palców delikatnie wodził po twoim policzku. I przy akompaniamencie tych przyjemnych gestów powtórnie odpłynęłaś.
 Kiedy otworzyłaś oczy do pokoju wpadały wyraźne promienie słoneczne. W zasadzie nie zdążyłaś się podnieść, a uderzył w ciebie potworny ból głowy. Musiałaś przez chwilę siedzieć w bezruchu, aby nie zaliczyć za sekundę sprintu do łazienki i rozmów z klozetem. Jakimś cudem dotoczyłaś się do kuchni, w której zastałaś swojego nocnego wybawcę.
 -Dzień dobry.-rzuca z całą pewnością rozbawiony twoim tragicznym wyglądem
 -Bry.-mruczysz rozczesując dłonią splątane włosy- Boże, jak mnie boli głowa.-jęczysz, gdy siadasz przy kuchennym blacie tuż obok niego
 -Nie mam pojęcia czemu.-śmieje się
 -Nie śmiej się, bo chyba zaraz puszczę pawia.
 -Byle nie na mnie.-mówi z trudem powstrzymując śmiech
 -Beznadziejny ze mnie alkoholik.-wzdychasz
 -Pocieszę cię, jesteś całkiem zabawna jak się napijesz.
 -Och, niech zgadnę!-odpowiadasz- Gadałam jakieś kretyńskie rzeczy jak na przykład to, że rzucam wszytko, zmieniam płeć i zaczynam życie jako piekarz w Tajlandii?
 -To jakiś plan awaryjny na życie?
 -No pewnie.-przewracasz oczami- Gadaj.
 -Jak do mnie zadzwoniłaś zaczęłaś się drzeć, że Joanna powiedziałaś barmanowi, że ma zaburzenia dysocjacyjne, a do tego, że jest księżną wielkiego księstwa wrońskiego.-mówi wyraźnie rozbawiony- Następnie dorzuciłaś, że wszyscy faceci są kompletnie do dupy, włącznie z barmanem.-wylicza- Potem stwierdziłaś w sumie, że ja to tak w połowie bo w sumie to mnie lubisz.-kiwa głową- Na końcu darłaś się, że pociąg zagłusza ci zasięg, a twoja wspaniała przyjaciółka zaś krzyknęła, że z dziką rozkoszą pomoże barmanowi w jego zaburzeniach za szklankę brandy.
 -Ja pier..-kręcisz z niedowierzaniem głową
 -Gdy was zastaliśmy w tym barze to Joanna spała na stole, a ty wyglądałaś jakbyś miała głupawkę bo siedziałaś obok niej i o mal nie płakałaś ze śmiechu.
 -To koniec?-pytasz marszcząc brwi
 -Takie uwagi jak ta, że mam całkiem zgrabny tyłek oraz ocenę moje wyglądu jako seksowny argentyński drwal pozostawię dla siebie.-dodaje
 -W sumie te ostatnie były całkiem trafne.-chichoczesz
 -Dzięki.-prycha patrząc na ciebie z politowaniem
 -A ja dziękuję za no wiesz, uratowanie przed nocą na stole.-mówisz nieco zakłopotana
 -To ty do mnie zadzwoniłaś.-wzrusza ramionami
 -Obydwoje dobrze wiemy dlaczego przyjechałeś.-zaskakujesz go tymi słowami- Bo nie oszukujmy się, gdybym była pierwszą lepszą znajomą to nie wlókłbyś się w środku nocy na drugi koniec miasta. A nawet jeśli to wysadziłbyś mnie wtedy na tym przystanku.
 -Więc produkowałem się niepotrzebnie?
 -Nie, bo tamtego naprawdę nie pamiętam.-śmiejesz się- Ale za to co nieco z tej podróży owszem.
 -I?-ciągnie
 -I mi chyba też zależy.-mówisz niemal szeptem- Ale wiesz ciągle jestem pijana. Mogę bredzić
 -Nie ważne, bo i tak słyszałem.-szczerzy się.
  Któż by pomyślał, że ze zwykłego wyjścia do baru narodzą się takie wydarzenia? Bo nie masz tu już na myśli tylko i wyłącznie pijackich wybryków wraz z Joanną. Owszem, one też miały w tym wszystkim znaczny udział. Bo przecież gdyby nie one, tyle słów nie zostałoby wypowiedzianych. Nie prędko zmusiłabyś się do takich wyznań. A te, jak stwierdziła Joanna, były nie lada wyczynem dla osoby takiej jak ty. No i po raz kolejny miała rację, wypowiedzenie ich na głos wcale nie było bolesne, wręcz przeciwnie.

~*~
Na wstępie dziękuję za odzew i od razu dodam, iż od przyszłego tygodnia będziemy się spotykać tutaj troszeczkę częściej :)
W dzisiejszym epizodzie relacja na linii Conte-Lili stale idzie do przodu, aczkolwiek motywem przewodnim jest schadzka z niezastąpioną Joanną. Humoru od czasu do czasu nie zaszkodzi, racja? ;)
Widzimy się w środę, a do tego czasu postarajcie się nie rozpłynąć w tych upałach!
Ściskam,
wingspiker.


poniedziałek, 3 sierpnia 2015

#diez.



  Pierwotnie w zimowej stolicy Polski miałaś spędzić tylko i aż trzy dni. Twój plan jednak dość szybko uległ zmianie. To miejsce miało w sobie coś niezwykłego, coś co nie pozwalało ci tak po prostu odjechać. Niemal każdego ranka budziłaś się z motywacją, iż pora opuścić rodzinne strony  swojego ojca i wrócić do Bełchatowa. Jednak ilekroć po opuszczeniu łóżka spoglądałaś za okno i widziałaś górskie szczyty spowite białym puchem, tylekroć odkładałaś tą decyzję. Przez te kilka dni poczułaś się znowu jak mała dziewczynka, która tutaj przyjeżdżała z wielką ochotą, bez żadnych trosk, marząc jedynie o dobrej zabawie. I zupełnie tak jak wtedy, wymykałaś się z domu, nie zważając na niskie temperatury i ogromne puchowe zaspy, spacerowałaś po okolicy, przypominając sobie o dawnych kryjówkach czy miejscach zabaw. Do domu wracałaś dopiero wtedy jak twój nos wyglądał jak nos renifera, a knykcie u rąk i stóp wydawały się nie istnieć. I jak za dziecięcych lat, babcia czekała na ciebie z kubkiem gorącego kakao z imbirem, serwując przy tym historię z przeszłości, która pochłaniała twoją uwagę bez reszty. Przez te kilka dni niemal nadrobiłaś wszystkie lata w czasie, których nie dane ci było pojawić się w Białce. Poczułaś tak silną więź z tym miejscem, że niemal ze łzami w oczach opuszczałaś to miejsce w przeddzień Sylwestra. Obiecałaś sobie, że wrócisz tu jak najszybciej. Szczerze pokochałaś to miejsce, z nim wiązała się cała masa cudownych wspomnień, więc odczuwałaś wewnętrzną potrzebę powrotu. Po prostu.
 -Nie wierzę, przypomniałaś sobie co to telefon komórkowy?-słyszysz ironiczny głos Joanny, gdy wreszcie do niej oddzwaniasz
 -Taki jeden góral mi opowiedział o magicznym prostokącie z którego wychodzą dźwięki.-zachichotałaś
 -Och, widzę ktoś tu jest w dobrym humorze.-zauważa kobieta- Czyżbyś zbałamuciła jakiegoś przystojnego górala?
 -Bo to jednego.-prychasz, lecz po chwili zaczynasz się śmiać- Nie uznaję raczej poligamii.
 -Chyba już dawno powinnam cię wysłać w te cholerne góry.-chichocze- Wracasz już czy dzwonisz by mi powiedzieć, że tam zostajesz na amen i postanowiłaś hodować owce i kozy?
 -Tak, odkryłam swoje życiowe powołanie.-przytakujesz- Do tego wieczorami będę pracować w karcmie i serwować kwaśnicę po zbójnicku.-mówisz rozbawiona- A tak poważnie, to jestem w drodze do Bełchatowa.
 -Wiesz, mogłaś chociaż napisać „nie martw się, bałamucę górala” czy coś w tym stylu, byłabym spokojniejsza.
 -Przepraszam, ale będąc tam poczułam jakby zatrzymał się czas, jakbym znowu miała dziesięć lat, a to było moje miejsce na ziemi.-wzdychasz
 -Czyli rozumiem, że to była zdecydowanie dobra decyzja.
 -Owszem.-przytakujesz- To były właśnie święta, o których marzyłam przez niemal całe życie. Prawdziwa rodzina, nie udająca, że obchodzi ich co robię i kim jestem, bo tak naprawdę było.
 -A tego właśnie ci trzeba było, odrobiny spokoju i ciepła rodzinnego ogniska.-mówi pogodnie- Od czasu do czasu powinnaś tam się udać, zresetować się i zastanowić jak masz jakiś problem. Taka odskocznia od tego całego pieprzonego życia.-rzuca- A teraz słoneczko, podstawowe pytania dotyczące dnia jutrzejszego.-zmienia ton głosu- Pierwsze, masz kieckę czy kupiłaś u górali jakiś kilt czy coś? Po drugie, kosmetyczka, musisz wyglądać jak zawsze oszałamiająco, a po trzecie, co robisz z włosami i dlaczego nie masz umówionego fryzjera?-trajkocze jak najęta
 -Umm, dobra, stop.-przerywasz jej- Kilty są w Szkocji głupolu, nie w górach. Tu są jedynie piękne kiece w ludowe wzory i tak, kupiłam sobie, z resztą tobie też. Kosmetyczkę i fryzjera mam już dawno umówione, a kiecka wisi w garderobie i nie, nie jest zrobiona z wełny ani owczej ani kozy.-artykułujesz jej-Jakieś dodatkowe pytania?
 -Owszem!-klaszcze w dłonie- Mikołaj i ta jego lala się wybierają? Ach, no i najważniejsze primo! Idziesz z nim czy samotna i liczysz na szczęście?
 -Niestety, ale tak, będą.-chichoczesz- Liczę na łut szczęścia, nie wiesz?-odpowiadasz nieco ironicznie
 -No tak, zapomniałam.-prycha- No cóż, wracaj bezpiecznie do domu słoneczko, a jutro masz wyglądać jak milion dolarów jak po ciebie wpadnę!-zarekomendowała.
  Po kilku godzinach całkiem przyjemnej jazdy przekraczasz wreszcie próg swojego mieszkania. Oczywiście nie zastajesz w nim nikogo poza Bondem, który wyglądał jakby nie jadł co najmniej od roku. Po dokarmieniu i wypieszczeniu zwierzaka wyrzuciłaś niemal całą zawartość walizki do pralki, po czym z lampką wina zajęłaś miejsce na parapecie i w ciszy obserwowałaś miasto, które powoli spowijał mrok. I tak właśnie spędziłaś jeden z ostatnich wieczorów tego roku.
  Po pobudce grubo po godzinie dziewiątej, skonsumowaniu śniadania i przystosowaniu swojego wyglądu do pokazania się publicznie opuściłaś mieszkanie i udałaś się w kierunku supermarketu, gdyż twoją lodówkę w większej części wypełniało światło. Po ponad półgodzinnym staniu w kolejce, gdyż nagle cały Bełchatów przypomniał sobie o tym, że pora skoczyć na zakupy bo zabrakło mleka czy cukru. Po dwunastej uporałaś się z nieładem jaki panował niemal w całym mieszkaniu, co również okazało się całkiem czasochłonnym zajęciem. Nie wiedziałaś nawet kiedy na zegarku wybiła godzina szesnasta, co było jednoznaczne z udaniem się w kierunku kobiecego królestwa, czyli salonu urody wszelakiej. Stamtąd wyszłaś po trzech godzinach niemal gotowa na wszelakie atrakcje ostatniego wieczoru tego roku.
 -Nie sądziłam, że jeszcze pamiętasz, gdzie mieszkasz.-rzucasz nieco sarkastycznie, gdy wchodząc do mieszkania zauważasz Mikołaja
 -I vice versa.-odpowiada
 -Tylko, że mnie nie było niecały tydzień, ciebie nie ma od miesięcy.-prychasz
 -Nie bądź zła, okej?
 -Nie jestem.-potrząsasz głową- Po prostu nie zapominaj o przyjaciołach. Kiedyś możesz ich potrzebować.-rzucasz po czym wymijasz go i udajesz się w kierunku swojego pokoju. Tam wkładasz na siebie dopasowaną, w kolorze butelkowym sukienkę, całość uzupełniasz wysokimi szpilkami i ulubionym zapachem słodkich perfum. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, musiałaś stwierdzić, że efekt końcowy był całkiem niezły. Kiedy wychodzisz przez budynek, dostrzegasz czekającą na ciebie Joannę, która na twój widok energicznie macha do ciebie ręką. Po kilku krótkich minutach docieracie na miejsce. Płacicie za taksówkę i udajecie w kierunku szatni, w których pozostawiacie swoje płaszcze.
 -Nie wyglądasz jak milion dolarów.-kręci głową- Zdecydowanie widzę tu bilion.-chichocze
 -Ty już coś piłaś?-pytasz rozbawiona
 -Jeszcze nie.-kręci głową- Ale mówię prawdę, wyglądasz zjawiskowo!-klaszcze w dłonie- Ale brakuje ci pewnego atrybutu.
 -Czego znowu?-ściągasz brwi
 -Tak myślałam, że nie doczytałaś.-wzdycha- To bal maskowy głuptasie.
 -Cholera.-przygryzasz wargę
 -Spokojnie, ciocia Joanna zadbała o twoją piękną buźkę.-uśmiecha się po czym wyciąga z torebki piękną, wenecką maskę, idealnie kontrastującą z twoją połyskującą kreacją. Kiedy wchodzicie na salę niemal natychmiast uderza cię nie tylko jej rozmiar i blichtr, ale i liczba osób w niej zgromadzona. Możliwe, że pół Bełchatowa przyszło się tutaj bawić, jak nie i trzy czwarte.
 -Pora znaleźć ofiarę, której umilisz ten wieczór i pozwolisz spędzić w swoim towarzystwie tą wyjątkową noc.-rzuca Joanna- Ja już swoją widzę, właśnie stara się upić swoich argentyńskich kompanów z drużyny.-chichocze wskazując ruchem podbródka swojego wybranka w całkiem znajomym towarzystwie. Ukochany twojej towarzyski nieśpiesznym krokiem udaje się w waszym kierunku. Na pierwszy rzut oka, uznałaś, iż jak na tak ekscentryczną osobę, miała całkiem niezły gust.

 -Musisz być Liliana?-pyta mężczyzna szarmancko ujmując twoją dłoń- Ta szalona baba ciągle o tobie nawija, aż zaczynam się bać czy nie planuje zmienić orientacji.-śmieje się- Jestem Andrzej.-uśmiecha się
 -Zapewniam cię, jesteś całkiem bezpieczny.-chichoczesz- O tobie też dość często mówi.
 -Uff, ulżyło mi.-westchnął, a w odpowiedzi dostał kuksańca w bok od swojej ukochaną, która przyciągnął do siebie- A teraz wybacz, ale obiecałem tej okropnej kreaturze taniec.
 -Och tak, ten łaskawca to całkiem beznadziejny tancerz, więc wolę mieć to na początku za sobą, ciężko to na trzeźwo znieść jak taką płetwą miażdży ci stopy.-chichocze kobieta
 -Dzięki kochanie, dobrą mi reklamę robisz.
 -Więc jeśli poprosi cię do tańca, to walnij sobie ze cztery kolejki.-mówi rozbawiona, a po chwili oddala się wraz ze swoim partnerem w kierunku parkietu. Przez chwilę bacznie im się przyglądasz i stwierdzasz, że ta dwójka była tak samo szalona i pokręcona, więc musieli być parą idealną i stworzoną dla siebie. Po bacznej analizie usunęłaś się ze środka sali i udałaś się w kierunku barku, nie do końca mając pomysł co ze sobą uczynić.
 -Hej laleczko, może kolejeczka i coś nieprzyzwoitego?-zaskoczył cię głos całkiem wstawionego już mężczyzny
 -A co, masz ochotę dostać w twarz?-warczysz
 -Ohohoho jaka ostra.-szczerzy się- To jak lubisz?
 -Nie ma ochoty przypadkiem zbierać swoich zwłok z podłogi za sekundę?-zaskakuje cię znajomy męski głos tuż za tobą. Kiedy się odwracasz widzisz nikogo innego jak Conte odzianego w idealnie skrojony garnitur i muchę, a po nieprzyjemnym rozmówcy nie ma ani śladu. Bez słowa bierze cię za rękę, prowadzi przez tłum i przystaje przy stoliku. Zdejmuje marynarkę i wiesza ją na oparciu krzesła.
  -Hej.-wypowiada dopiero po chwili- Całkiem dawno się widzieliśmy, nieprawdaż?
 -Trudno zaprzeczyć.-odpowiadasz nieprzerwanie patrząc w jego kierunku
 -Już myślałem, że zostałem wymieniony na jakiegoś górala.-uśmiechnął się nieznacznie
 -Co wy macie z tymi góralami?-przewracasz oczami
 -Wyjazd udany?-pyta łagodnie nie zwracając uwagi na twoje wzburzenie
 -Zdecydowanie udany.-kiwasz głową- Prawdziwe święta, wreszcie.
 -Mam nadzieję, że nie planujesz zostać góralką i opuścić Bełchatowa.-mówi nieco rozbawiony
 -Wspomnij jeszcze choć raz o tym, to się zastanowię.-odgryzasz się- Z resztą, nie przeżyłbyś tego.
 -Owszem, nie.-kręci głową- Dlatego postanowiłem, że zostanę tu dłużej.
 -Spodobał ci się Bełchatów?-pytasz kokieteryjnie
 -Och, szalenie.-uśmiecha się- Ale i tak ma się to nijak do pewnej oszałamiająco wyglądającej szatynki, która niepodważalnie w tej chwili próbuje mnie uwieść.
 -I jak jej idzie?
 -Biorąc po uwagę fakt, iż przez cały tydzień nie dawała znaku życia, zostawiła mnie na pastwę losu to zdecydowanie doskonale.-wypowiadając te słowa znacznie zmniejszał odległość między wami do momentu aż mogłaś poczuć na sobie jego oddech i zapach jego perfum uderzający do nozdrzy.-W sumie to chyba nawet mi cię brakowało.-mówi nieco ciszej patrząc ci prosto w oczu i powodując zdecydowaną utratę zdrowych zmysłów
 -W sumie mi ciebie też.-wyduszasz z siebie dość niespodziewanie
 -Na taką właśnie odpowiedź liczyłem maleńka.-uśmiecha się po czym kosztuje twoich ust tak, że na chwilę zapominasz o otaczającym was tłumie ludzi. I chyba właśnie w tym momencie poczułaś jak kolejna linia obrony została przełamana, przez nieziemsko przystojnego Argentyńczyka, który bezprecedensowo obalił większość twoich dotychczasowych założeń i osądów. Dlatego aż bałaś się na samą myśl, co będzie dalej.
 A dalej była absolutnie szampańska zabawa. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałaś nawet kiedy od północy dzieliły was zaledwie minuty. Conte dość skutecznie wypełniał każdą możliwą minutę, a nawet sekundę twojego pobytu tutaj. Oczywiście nie ominęłaś ciekawskich wzroków Mikołaja czy Joanny, którzy z wielką ekscytacją przyglądali ci się w objęciach przystojnego Argentyńczyka. A jeśli o nim była mowa, to miał niesamowite wzięcie u kobiet. Widziałaś nie tylko pożądliwe wzroki kobiet na sali, ale i byłaś świadkiem prób flirtu, dość opłakanych w skutkach. 
 -Jak się bawisz ze swoim przystojniakiem?-wpada na ciebie Joanna
 -On nie jest mój.-zauważasz- Ogólnie rzecz biorąc to świetnie. 
 -Och, nie jest twój, tak?-pyta patrząc nieco w lewo, co także ciebie zmusza do skupieniu swojej uwagi na tymże miejscu. Otóż stał tam nie kto inny jak Facundo w towarzystwie bliżej nieznanej ci blondynki. Kobieta wyglądająca jak stała bywalczyni klinik medycyny estetycznej mając na uwadze jej kształty tu i ówdzie, wydawała się niezbyt fascynować siatkarza. Jego wyraz twarzy był dość obojętny, a wzrok wyraźnie podążał po całej sali. Sądziłaś, iż poszukiwał on raczej swojego przyjaciela, więc obróciłaś wzrok w kierunku swojej szalonej rozmówczyni.
 -I?-dodajesz
 -Patrz teraz.-mówi z triumfalnym uśmiechem, a ty powtórnie spoglądasz w kierunku bruneta. Jego wzrok tkwił na tobie. A jego mimika mówiła wyraźnie "ratuj", co niesamowicie cię rozbawiło. Jako, że nie zamierzałaś go wybawiać z opresji, musiał sam sobie poradzić, co zaowocowało tym, iż po kilku sekundach stał tuż obok ciebie wraz z lampką szampana. Nie zdołaliście w zasadzie zamienić słowa, a na sali rozległo się głośne odliczanie. Dołączyłaś do Joanny, która pod wpływem wypitych procentów doskonale się bawiła, przekrzykując tłum, ty oczywiście wspierałaś ją cichym odliczaniem. Nie wiesz co cię zszokowało w chwili, w której nastał Nowy Rok. Drąca się  wniebogłosy Joanna, czy fakt, iż ostatnie i pierwsze sekundy roku spędziłaś w dość niespodziewanym pocałunku i to nie z pijaną psychoterapeutką. 
 -Feliz Año Nuevo, amor.-słyszysz chrapliwy głos Facundo
 -Conte, jesteś już chyba pijany skoro gadasz po hiszpańsku i to jeszcze takie rzeczy.-chichoczesz
 -W tej kategorii zwycięzcą jest raczej Joanna.-mówi rozbawiony- A tak na marginesie, wypiłaś o wiele więcej.
 -Zaczynasz mnie przerażać i to już w pierwszych minutach tego roku.-mówisz z bezpardonową szczerością spoglądając w czekoladowe oczy
 -W dobrym czy złym znaczeniu?-marszczy brwi
 -Jeszcze nie wiem.-kręcisz głową- Ale wiesz, szczęśliwego Nowego Roku. 
 -Jak na razie zaczął się doskonale.-szczerzy się
 -Go home Conte, you're drunk.-wtrąca się niezawodna Joanna- Ale zanim sobie pójdziesz, bierz tę pannę na parkiet bo widzę co najmniej dziesięciu chętnych na taniec, a drugie tyle na co innego.-chichocze
 -O nie, w tym roku też jesteś tylko moja, pamiętaj.-śmieje się po czym wędrujecie w kierunku parkietu na którym cała masa par porusza się w wolnych rytmach Aerosmith. Wtedy jak na złość przypominasz sobie słowa babci Nadii. A także słowa i gesty wczorajszego wieczoru i te wykonane w pierwszych minutach tegoż roku. Czy miały one ze sobą jakikolwiek związek? Możliwe, że przez buzujący alkohol doszłaś do wniosków, iż zdecydowanie się to ze sobą łączyło. A wnioskiem tym przeraziłaś nawet samą sobie, nawet w stanie nietrzeźwości. 


~*~ 

Po weekendowych wrażeniach na Final Four drugiej dywizji w Lublinie pora powrócić do rzeczywistości, czyli do opublikowania kolejnego epizodu! 

Standardowo akcja powoli brnie do przodu, relacje głównych bohaterów również nie pozostają na tym samym etapie. No i główna "atrakcja" i sponsorka humoru w tym epizodzie, niezawodna Joanna! 

A także malutka prośba do Was. To moja ostatnia historia, więc proszę, nie zostawiajcie mnie teraz, bo ostatnio zainteresowanie nieco spadło, a ja tu byłam gotowa na dwa rozdziały w tygodniu! :P

Ściskam,

wingspiker. 


| ask |