piątek, 30 października 2015

#Epílogo.


  Ludzie podejmują w swoim życiu wiele decyzji. Całą masę decyzji, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na ich życie. Jedne nieodwracalnie je odmieniają, inne w zasadzie nie wprowadzają niczego nowego w naszą egzystencję. Można, więc wywnioskować, iż ludzkie życie jest ciągiem nieustannych wyborów i decyzji. Niemal przez całe życie uczymy się jak podejmować te najtrafniejsze. Ty mając dwadzieścia siedem lat wciąż nie potrafiłaś tego uczynić. Miałaś wrażenie, że wciąż dokonywałaś tak samo beznadziejnych i nieprzemyślanych wyborów. Zamiast iść do przodu, momentami wydawać się mogło, że się cofasz. Stoisz bezczynnie w miejscu, gdy wszyscy bliscy ci ludzie już dawno ruszyli naprzód, choć początkowo starali się nie wyprzedzać cię za bardzo. Udawałaś, że to ci nie przeszkadza i że naprawdę cieszysz się ich szczęściem. Nie chodziło o to, że im zazdrościłaś, choć może faktycznie bywały takie właśnie chwile. Żałowałaś po prostu, że tak bardzo pozostałaś w tyle. Może i udało ci się spełnić swoje marzenia. Kilka z nich. Podróżowałaś niemal po całym świecie. W ciągu dwóch ostatnich lat odwiedziłaś każdy z pięciu kontynentów. Uczyłaś się od najlepszych kucharzy na świecie. Pracowałaś w wielu wyśmienitych miejscach. Poznałaś wiele odmiennych kultur, kuchni, tradycji. Na twojej drodze pojawiła się niezliczona liczba ludzi. A mimo to, wciąż nie czułaś się spełniona. Jak gdyby brakowało ci jakiegoś elementu tej układanki. Wiedziałaś doskonale, co nim było. Starałaś się odnaleźć fragment, który byłby w stanie to zastąpić. Bóg ci świadkiem, że próbowałaś, lecz za nic w świecie nie potrafiłaś. To była twoja pokuta za to, co zrobiłaś przed dwoma laty. Kompletnie stchórzyłaś i zniszczyłaś swoją jedyną szansę na prawdziwe szczęście w tym pieprzonym życiu, oto co zrobiłaś. Teraz to rozumiałaś doskonale. Szkoda, że tak późno nadeszło olśnienie.
 -Wiesz, co jest za dokładnie dziesięć dni?-pyta podekscytowana Joanna, która przez ostatnie dwa lata przeszła niesamowitą metamorfozę. A wszystko to za sprawą ponad dwumetrowego faceta, który oświadczył się jej w Rzymie na Hiszpańskich Schodach. Z jej płomiennych i wygolonych po bokach włosów pozostało jedynie wspomnienie. Teraz miała piękne, kasztanowe włosy sięgające jej za łopatki, a na jej nosie umiejscowiły się wdzięczne okulary, które dodawały jej powagi, której tak często jej brakowało. Nie pracowała już w prywatnej poradni. Jak to sama nazwała, zajęła się czymś o wiele bardziej szlachetnym. Pracowała z chorymi dziećmi, działając przy tym aktywnie z fundacji wspierającej najmłodszych w walce z ich demonami.
 -Cholera Lili, jesteś tam?-wyrywa cię z marazmu jej głos
 -Tak, jestem.-potwierdzasz
 -Zakładam, że mnie nie słuchałaś.-wzdycha- Jutro odbieram kieckę, w piątek muszę wpaść jeszcze do tej cholernej cukierni i odebrać buty. Pomożesz mi, prawda?
 -Oczywiście, że ci pomogę.-odpowiadasz jej
 -Czy mogłabyś choć trochę ekscytować się wraz ze mną? Pierwszej druhnie nie wypada być taką skwaszoną.-chichocze. Dokładnie pamiętałaś chwilę w której o to cię poprosiła. Odmówiłaś. Nie wyobrażałaś sobie by być blisko niej w czasie tych przygotowań skoro wciąż podróżowałaś po świecie. Sądziłaś, że to nie będzie względem niej zbyt w porządku. Jednak ta szalona kobieta nie chciała słyszeć sprzeciwu. Przy pomocy szantażu, jakoś udało jej się przekonać cię do bycia jej druhną. Znaczyło to dla ciebie naprawdę wiele. Dlatego pomimo ciągłego życia na walizkach, naprawdę zaangażowałaś się w pomoc. Czułaś, że jesteś jej po prostu to winna po tym wszystkim, co musiała przez ciebie przeżywać.
 -Jestem po prostu zmęczona.-kłamiesz- Cieszę się, że jutro wracam na stałe.
 -Och, ja też!-mówi uradowana- Wreszcie będziesz w jednym miejscu, nie będziesz takim obieżyświatem.
 -Co z tego, skoro ty niedługo wyjeżdżasz?-krzywisz się w duchu
 -Przestań, to jeszcze nic pewnego.-odpowiada ze spokojem- Andrzej to straszna pierdoła, więc nie zdziwię się jak w końcu zostaniemy w Bełchatowie na kolejne lata.
 -No wiesz, liga włoska to kuszący kąsek.
 -Błagam cię, nie mówmy o tym teraz.-zbywa cię- Na takie rozmowy jeszcze będzie czas, zwłaszcza, że to nic pewnego, Lil.
 -No cóż.-wzdychasz- Powiedz mi ilu w końcu będzie gości?-odwracasz jej uwagę wchodząc na gorący temat. Tak oto rozpoczął się kilkudziesięciu minutowy wywód o wspaniałości instytucji małżeństwa, ekscytujących przygotowaniach i tym podobnych.
  Szczerze mówiąc sama nie wiedziałaś kiedy ten czas tak zleciał. Dopiero wyjeżdżałaś z Polski z nadzieją na lepsze jutro dla siebie samej, a teraz wracasz o dwa lata starsza z niewiele lepszymi planami. Miałaś nieodparte wrażenie, że wszyscy, którzy niegdyś byli obok, gdzieś uciekli. Twoi rodzice cieszyli się odzyskanym szczęściem i planowali to, co zrobić powinni lata temu. Mikołaj odnowił z tobą kontakty, ale pomimo starań przez niego podejmowanych, nie było między wami jak dawniej. On także wyjechał. Mieszkał w Norwegii, zakochał się i od pół roku szczycił się tytułem narzeczonego. Joanna niebawem miała poślubić faceta swojego życia i wyjechać z nim do Włoch. Również z tego, co od niej słyszałaś, Conte także był bardzo bliski podobnych planów ze swoją byłą dziewczyną. Tylko ty tkwiłaś w martwym punkcie, samotna. Bo pomimo starań otwarcia się na nowy związek, nie potrafiłaś tego uczynić. Choć poznany na kursie Janek nieustannie był blisko ciebie, a w jego towarzystwie czułaś się dość swobodnie, to nie był to, czego potrzebowałaś. Nie w tym momencie. Dlatego z nutą nostalgii patrzyłaś na to, jak życie bliskich ci osób gnało do przodu i kręciło się wokół szczęśliwego zakończenia, jakiego tobie nigdy nie będzie dane przeżyć. Czułaś się tego pewna z każdym kolejnym miesiącem jaki upływał. A za ten stan rzeczy winiłaś tylko i wyłącznie siebie.
 -Lili, wyglądasz olśniewająco!-dobiega cię piskliwy głos twojej matki
 -Mamo, przestań.-kręcisz głową- Jestem tylko i aż druhną, pamiętaj o tym.
 -Wiesz, że przyjdzie taka chwila, że będziesz kimś więcej.-uśmiecha się ciepło
 -Taaaa.-odpowiadasz nieco sarkastycznie- Dobra, miejmy to za sobą.-pośpieszasz swoich rodziców i udajecie się na tak długo wyczekiwaną uroczystość.
  Wedle zapowiedzi Joanny, pojawiła się cała masa ludzi. Większości z nich w zasadzie nie znałaś, ale to akurat działało na twoją korzyść. Tak samo jak drużba Andrzeja, który ani przez sekundę nie potrafił być poważny i non stop rzucał jakimiś błyskotliwymi kawałami. W życiu tak bardzo nie bolał cię brzuch ze śmiechu, więc musiałaś przyznać, że był to kompan doskonały na najbliższe kilka, jak nie kilkanaście godzin.
Ceremonia kościelna była absolutnie wyjątkowo i piękna w swojej prostocie. Spowity w bieli i fiolecie kościół, zjawiskowo wyglądająca Joanna, Andrzej nie potrafiący oderwać od niej wzroku, płaczące matki, a także i ty podczas składania przysięgi. Potem tradycyjne obsypanie pary młodej ryżem i pieniędzmi, niekończące się życzenia w czasie których byłaś wraz z Karolem tragarzami przyjmującym upominki. Po ponad godzinie życzeń, mogliście wreszcie udać się do pięknego dworku, w którym miało odbywać się przyjęcie. Byłaś tak zaaferowana dotychczasowymi wydarzeniami, że nie miałaś nawet czasu by w tym dzikim tłumie ludzi, wyłapać jakichś znajomych twarzy. Potem w zasadzie nie było lepiej. Wypełniałaś obowiązki druhny, rozmawiałaś z gośćmi, których widziałaś po raz pierwszy w życiu, tańczyłaś chyba z połową facetów, w tym także z panem młodym i kilkukrotnie z jego szalonym drużbą, który nieustannie cię zabawiał.
 -Hej.-słyszysz znajomy męski głos kiedy kręcisz się koło stołu z przekąskami
 -Hej.-odpowiadasz nieco skrępowana. Przez sekundę spoglądasz na niego. Niewiele się w zasadzie zmienił. Wciąż był szalenie przystojny, a drobny zarost na jego twarzy dodawał mu wyrazu. A idealnie skrojony garnitur leżał na nim doskonale.
 -Wyglądasz... inaczej, aczkolwiek wciąż świetnie.-wypowiada z cieniem uśmiechu na twarzy
 -Dziękuję, w zasadzie mogę powiedzieć to samo o tobie.-uśmiechasz się nieznacznie w jego kierunku doskonale widząc, iż wciąż się do ciebie uśmiecha.- Chyba powinnam już pójść.-wyrzucasz z siebie
 -Okej.-wzrusza ramionami- Słyszałem, że wracasz do Polski.-rzuca nagle kiedy masz już odchodzić
 -Tak, to prawda.-kiwasz głową- Czas najwyższy.
 -Wszystko.. poukładane?
 -Och, to dłuższy temat do rozmów.-wzdychasz- Ale mam nadzieję, że u ciebie tak. Z tego, co słyszałam...
 -Tak, w porządku.-przerywa ci- Chyba nie powinniśmy dłużej ciągnąć tej rozmowy. Jest trochę..
 -Niezręcznie.-kończysz za niego- Masz rację.-przytakujesz- Naprawdę muszę iść, mam za chwilę wygłosić przemowę.
  Obejrzałaś się za siebie tylko raz. Bolesny raz. Twoje oczy ujrzały wysoką blondynkę uwieszoną na jego ramieniu. Była wpatrzona w niego niczym w bóstwo. A on? Wydawał się być całkiem zadowolony z tego obrotu spraw. Nie mogłaś dłużej patrzeć. Odwróciłaś wzrok i zaczęłaś przygotowywać się do mowy. Za kilka minut nadeszła właśnie ta chwila. Przed tobą wypowiadał się Karol. Cała sala zanosiła się salwami śmiechu, inaczej być nie mogło.
 -Nie martwcie się, nie będę tak zabawna jak mój przedmówca. Nie da się go przebić.-rzucasz na wstępie, co powoduje śmiech wśród zgromadzonych- Dzisiaj spotykamy się w absolutnie wyjątkowym dniu. W dniu w którym dwoje ludzi stwierdziło, że nie potrafi bez siebie żyć i chcą zestarzeć się z tym drugim u boku.-spoglądasz w kierunku rozpromienionej Joanny i Andrzeja- Miłość nigdy nie jest łatwa. Wymaga wielu wyrzeczeń, poświęceń. Są łzy i ból. Są chwile złe, wręcz beznadziejne. Jednak to miłość. Nieważne ile czasu zajmie, po tych gorszych chwilach zawsze przyjdą lepsze. Miesiąc, dwa, siedem, rok czy pięć. Prawdziwa miłość zawsze wróci. Nie da się jej zdusić w zarodku, choć często próbujemy. Nie da się od niej uciec. Zawsze nas znajdzie. W każdym momencie naszego życia. Jest nieodłącznym elementem w całej układance zwanej życiem. Czasem popełniamy błędy. Robimy rzeczy, których potem żałujemy przez długi okres życia. Pokutujemy za to, że chcieliśmy dać szczęście tej drugiej osobie, dając jej możliwość bycia szczęśliwym z kimś innym. Bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Przedkładać czyjeś szczęście ponad własne. Kochać, jakby jutro miał się skończyć świat. A tak bezsprzecznie kocha się tych dwoje.-wskazujesz na swoich przyjaciół- Nie potrafię wyrazić tego, jak bardzo jestem z nich dumna i jak bardzo cieszy mnie ich szczęście. I jeśli mam być szczera, to trochę im zazdroszczę. Potrafili zauważyć miłość i ją wspólnie pielęgnować. Od teraz już jako mąż i żona. I naprawdę, chciałabym być jak oni. Potrafić docenić to piękne uczucie, a nie dać mu umknąć.-kończysz swoją przemowę, z którą na całej sali rozbrzmiewają głośne oklaski. Tuż po niej dopadając cię sami państwo młodzi, ściskając w podzięce. Po kolejnej masie podziękowań i pochwał wychodzisz na zewnątrz by przewietrzyć głowę.
 -Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że ta przemowa była mi dość bliska?-zaskakuje cię jego głos
 -Wydaje ci się.-gryziesz się w język
 -Yhym.-kiwa głową- Chyba powinniśmy porozmawiać. Szczerze porozmawiać.
 -Facundo..
 -Nie sądzisz, że zasługuję na to, po tych dwóch latach?-unosi nieco głos
 -Nie w tej chwili. Nie dzisiaj. To nie jest dobry moment.-kręcisz głową- Dzisiaj jest ich dzień i nie psujmy im tego. Jeszcze dzisiaj to odłóżmy. Proszę.
 -W końcu będziemy musieli.-wzdycha zrezygnowany po czym odchodzi. Nie widzisz go więcej, co nie jest zbyt trudne w całym tłumie ludzi. Czujesz ulgę. Ulgę zmieszaną ze strachem. Strachem przed tym, co powinnaś mu powiedzieć oraz tym, czy będziesz w ogóle potrafiła to powiedzieć.
  Po szalonym weekendzie po którym Joanna i Andrzej wyjechali na krótką podróż poślubną, wróciłaś do codziennego życia. Pierwotnie planowałaś na powrót w rodzinne strony twoich rodziców. Po jakimś tygodniu zapragnęłaś przestrzeni. Miejskiego gwaru. Dlatego też po namowach znajomych z kursu, którzy planowali otwarcie małej restauracji w Bełchatowie, powtórnie się tam znalazłaś. W miejscu w którym wszystko się zaczęło. Na czele z jednym z piękniejszych rozdziałów w twoim życiu, który tak brutalnie został zakończony. Tym razem jednak zaczynałaś nowy rozdział, bogatsza o nowe doświadczenia. O uczucia, o których istnienia nie wiedziałaś, gdy po raz pierwszy się tutaj znalazłaś. Niemal każdy zakątek tego miasta ci o nim przypominał. Mimo to, nie chciałaś wyjeżdżać. Zobowiązałaś się. Miałaś spełnić kolejne ze swoich marzeń. Marzenie o posiadaniu swojej własnej restauracji. Dlatego bez wahania zainwestowałaś połowę kosztów w klimatyczny lokal nieopodal centrum. Wraz z Arleen i Jankiem, zabraliście się za żmudną pracę, doprowadzania tego miejsca do ładu. Wiązało się to z tym, iż wstawałaś skoro świt, wracając do mieszkania grubo po północy. Dzięki temu nie miałaś zbyt wiele czasu na rozmyślania.
 -Lili, ktoś do ciebie!-słyszysz głos Janka dochodzący gdzieś z głębi lokalu. Nie mając pojęcia kogo się spodziewać ruszyłaś w tamtym kierunku. O mało nie zbierałaś szczęki z podłogi, gdy dostrzegłaś Conte. Kilka dłuższych sekund zajęło ci wyjście z szoku.
 -Co tu robisz?-marszczysz brwi
 -Stoję?-odpowiada nieco sarkastycznie
 -To widzę.-odpowiadasz beznamiętnie
 -Czas pogadać. Za długo przed tym uciekamy.-mierzy cię spojrzeniem, a ty uświadamiasz sobie, że masz na sobie zwykły biały t-shirt, przylegające szorty i opaskę na głosie, natomiast cały twój wygląd dopełniają ślady farby znajdujące się niemal na całym twoim ciele.
 -Okej.-wypuszczasz głośno powietrze z ust- Żałuję tego, co zrobiłam. Żałuję, że byłam taka głupia. Przepraszam, że cię skrzywdziłam. Nie chciałam tego. Ja.. nie myślałam wtedy racjonalnie. O ile w ogóle wtedy to robiłam. Chcąc uchronić cię przed zranieniem, zadałam ci jeszcze gorszy cios. W zasadzie znokautowałam naszą dwójkę za jednym zamachem.-chmurzysz się- Wiem, że moje wyjaśnienia są żałosne, ale to prawda. Innych ci nie dam.
 -Czułaś choć przez chwilę, że ten wyjazd miał sens?-pyta chłodno
 -Był chwile, że owszem.-kiwasz głową- Odnalazłam równowagę między tym, co czuję, a myślę. Stanęłam na nogi, choć nie myśl, że nie nie mam wyrzutów sumienia, bo tak nie jest.-kręcisz głową- Do tej pory nie potrafię sobie darować, że zaprzepaściłam tak wielką szansę na to, by być wreszcie szczęśliwą. Wiem, teraz mogę sobie tylko gdybać, ale gdybym mogła cofnąć, to zrobiłabym to.-przełykasz głośno ślinę- Ale wiem, że nie mogę. Więc po prostu żyję, nie ruszając naprzód. Szukając ulotnego szczęścia. Trzymam się złudnej nadziei, że nawet takie okropne czyny jakich się dopuściłam, kiedyś zostaną wybaczone.-przygryzasz delikatnie wargę- Nie proszę cię o nic, bo masz prawo mnie nienawidzić. Nie winię cię też, że rozmawiamy ze sobą jak obcy ludzie, bo zasłużyłam sobie na to wszystko i to solidnie. Po prostu cieszę się, że choć tobie się udało poukładać życie. Zasługujesz na to Facu.
 -Wybaczyłem ci.-zaskakuje cię- Pomimo tego, że mnie zostawiłaś. Pomimo tego, że naprawdę cię kochałem i po raz pierwszy w życiu zacząłem wyobrażać sobie wspólną przyszłość, a ty po prostu odeszłaś. Pomimo, że zabiłaś mnie emocjonalnie i pierwsze miesiące po naszym rozstaniu były dla mnie naprawdę gówniane. Mimo tego całego cierpienia, naprawdę cię nie nienawidzę.-spogląda na ciebie- Zależało mi wtedy na tobie i to cholernie, dlatego nie potrafiłem i nie potrafię tego zrobić.
 -Nie zasługuję na to.-odpowiadasz cicho
 -Każdy człowiek zasługuje na wybaczenie.-odpowiada ci- Nawet jeśli nas doszczętnie zranił, to dał nam niesamowicie ważną, życiową lekcję. Żeby doceniać to, co się ma. Kochać z całych sił, bo i miłość się kiedyś ostatecznie kończy.-wzdycha cicho- Bo tak naprawdę dopiero w takich chwilach dostrzegamy pewne rzeczy. Jak te, że stara miłość, nigdy nie odchodzi w zapomnienie.-przeczesuje włosy ręką
 -Wiesz, że życzę ci jak najlepiej.-zmuszasz się do uśmiechu- Taki facet jak ty, zasługuje na kogoś fenomenalnego. I choć mnie to boli, to po prostu nie czekaj. Jeśli jesteś absolutnie pewien tego, co czujesz, to pokaż jej to. Nie wie nawet jak wielką szczęściarą jest.-spoglądasz w jego kierunku
 -Tak, jestem tego zupełnie pewien.-kiwa głową- Sądzisz, że powinienem chwytać chwilę?
 -Tak właśnie sądzę.-kiwasz głową- Jeśli ona kocha cię tak samo mocno, jak ty kochasz ją, to mógłbyś się jej oświadczyć równie dobrze w supermarkecie, a zgodziłaby się.
 -Łał, nie spodziewałem się, że usłyszę takie deklarację z twojej strony.
 -Dwa lata to całkiem długi okres na to, by przewartościować nieco swoje życie.-mówisz z nieznacznym uśmiechem- Więc nie marnuj czasu na swoją przeszłość, tylko skup się na przyszłości.
  Nie powtarzasz mu dwa razy. Widzisz w jego oczach ten znajomy błysk. Ten z którym kiedyś patrzył na ciebie. Ten, który pojawił się w jego oczach, gdy tylko o niej wspomniał. Bolało cię to. Tak cholernie cię bolało. Nie potrafiłaś sobie wybaczyć, że go straciłaś. Wciąż go kochałaś. Ba, przerażało cię wręcz ogrom tego uczucia. Nie było dnia, abyś o nim nie pomyślała. Abyś nie tęskniła za jego delikatnym dotykiem. Zapachem jego perfum. Smakiem jego ust na swoich. Ciepłem, które cię otaczało, gdy tyko był obok. Teraz pozostały ci jedynie wspomnienia. I ten cholerny ból, któremu musiałaś dać upust co jakiś czas. Dlatego też, po zmienieniu odzienia wierzchniego i umyciu większości śladów farby, siedziałaś przy jednym z zakrytych stolików, czując spływające po policzku gorzkie łzy i wspominałaś. Wracałaś pamięcią do chwil, które straciłaś przez swój egoizm i głupotę. Zniszczyłaś wszystko. Włącznie z miłością jedynego na tym świecie faceta, który był w stanie odkryć twoje prawdziwe ja. Sprawić byś w końcu poczuła, że żyjesz. Obudził w tobie głęboko skrywane uczucia. Zmusił ciebie i twoje serce do współpracy. A ty odwdzięczyłaś się mu, w najgorszy z możliwych sposobów.
 -Nieczynne.-warczysz, gdy słyszysz dźwięk otwieranych drzwi- Mówiłam, że...-urywasz widząc postać stojącą nieopodal
 -Płakałaś?-pyta nieco zdziwiony, dzierżąc w dłoni sporych rozmiarów bukiet
 -Nie.-kłamiesz- Co tu robisz? Potrzebujesz jeszcze jakiejś wybitnej porady?-mówisz nieco sarkastycznie- Nie wiem czy zauważyłeś, ale jestem w tym kompletnie beznadziejna.
 -Nie powiedziałbym.-przesuwa kciukiem po podbródku
 -Więc?-naciskasz- Naprawdę nie chciałabym być niemiła, ale sporo kosztowało mnie moje poprzednie wyznanie i nie mam żadnej ochoty na słuchanie jak bardzo ją kochasz i jak wiele dla ciebie znaczy. Najlepiej zachowaj to dla siebie albo dla ludzi, których to obchodzi. Bo mnie na pewno nie.
 -Dobra, a teraz skończy z byciem niemiłą i mnie posłuchaj.-grzmi, a ty marszczysz jedynie brwi- Pierwsze miesiące po twoim wyjeździe były naprawdę do dupy. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb za to, że dałem tak bardzo zawładnąć swoje ciało przez tą cholerną miłość. O mało nie wywalili mnie z klubu, przysięgam, że gdybym nie dostał łomotu od jakiegoś kolesia na mieście, gdy błąkałem się bez celu po mieście, pewnie byłbym skończony jako sportowiec. Czułem się tragicznie, oczywiście w sferze psychicznej. Wszyscy mówili jak to nie będzie super jak mi przejdzie. Jak wspaniale będzie kiedy spotkam kogoś innego, zakocham się i zapomnę o tobie. Naprawdę się starałem zapomnieć, ale za cholerę mi to nie szło. Wkradałaś się do każdego fragmentu mojego ciała, doprowadzając mnie do szału. Przysięgam. Wtedy sądziłem, że cię nienawidzę. Powiedziałaś, że mnie kochasz, po tych pieprzonych tygodniach kiedy zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek otworzysz oczy, a potem uciekłaś. Zastrzeliłaś mnie. Przez pierwszy rok czułem się jak totalny śmieć. Wtedy przypadkiem spotkałem Helenę. Byłem wtedy tak bardzo zgubiony i zraniony, że nawet nie potrafiłem być zły za to, jak poprzednim razem się rozstaliśmy. Zaczęliśmy rozmawiać. Spędzać ze sobą czas. To wyszło zupełnie naturalnie. Oficjalnie nie mówiłem, że byliśmy razem, bo sam nie byłem nawet pewny co do niej czuję. Czy jest to coś innego.-bierze głęboki wdech- To co czuję do niej, a co łączyło nas oboje jest zupełnie, czym innym. Teraz potrafię dostrzec tą prawdziwą miłość. Nigdy w życiu nie czułem się tak, jak czułem się z nią. Kiedy byłem obok niej, czułem się najszczęśliwszym facetem na świecie. Kiedy patrzyłem na nią, miałem wrażenie, że śnię. Kiedy nie było jej obok, czułem się jak narkoman, bo chciałem być z nią w każdej sekundzie mojego życia. Kochałem ją tak naprawdę od naszego pierwszego spotkania, choć nie miałem o tym pojęcia. Sprawiła, że po raz pierwszy w życiu poczułem, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości zostanę mężem czy ojcem. Oddałem jej całą swoją duszę, bo bez reszty pokochałem tą kobietę, każdym fragmentem swojego ciała.
 -Nie chcę tego słuchać.-mówisz cicho- Przestań.-dodajesz wzdychając ciężko
 -Odkąd pojawiła się w moim życiu, zawsze była tylko ona. I zawsze będzie.-kontynuuje niewzruszony- Nie ważne, że obydwoje przeszliśmy cholernie daleką drogę żeby być wreszcie razem, ale wiem, że każdy dzień bez niej był tego wart. Wart by móc zadać jej to cholerne pytanie, bez większych wątpliwości.
 -Nie mnie to powinieneś mówić.-kręcisz głową- To nie ja jestem tą, której powinieneś to w tym momencie mówić. To ją kochasz.-mówisz zagryzając niemal do krwi wargę- To z nią chcesz spędzić życie. Nie ze mną.-łkasz cicho
 -Wyjdź za mnie.
 -CO?!-niemal wykrzykujesz nie wierzysz w to, co właśnie powiedział.
 -To co powiedziałem.-powtarza ze spokojem- Dopiero spotkanie z Heleną uświadomiło mi to, jak bardzo cię kocham. Kochałem cię i zawsze cię będę kochał, Lili. Cierpiałem jak cholera, gdy mnie zostawiłaś, ale każdego kolejnego dnia moją motywacją, do przeżycia tej pieprzonej doby było to, że kiedyś wreszcie ponownie się spotkamy. A obiecałem sobie, że zrobię wtedy wszystko, co w mojej mocy by cię odzyskać. Kocham cię najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie kolejnych gównianych lat bez ciebie.
 -I mówisz mi to wszystko po tym, co ci zrobiłam? Po tym jak cię zraniłam?-mówisz łamiącym głosem- Mówisz, że mnie kochasz, choć kompletnie zrujnowałam to wszystko, co z takim trudem udało nam się zbudować?
 -Tak, bo miłość to też sztuka wybaczenia.-kiwa głową- Bo miłość nigdy nie jest łatwa. Wymaga wielu wyrzeczeń, poświęceń. Są łzy i ból. Są chwile złe, wręcz beznadziejne. Jednak to miłość. Nieważne ile czasu zajmie, po tych gorszych chwilach zawsze przyjdą lepsze. Miesiąc, dwa, siedem, rok czy pięć. Prawdziwa miłość zawsze wróci.-cytuje twoje słowa
 -Naprawdę wciąż mnie kochasz?-pytasz cicho wciąż nie potrafiąc uwierzyć w to, co się działo
 -Bardziej niż wszystko inne.
 -Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę. Po tym wszystkim...-czujesz łzy spływające ciurkiem po twoich policzkach
 -Uwierz, skarbie.-mówi delikatnie ocierając wierzchem swojej dłoni
 -Nie zasługuję na to.-kręcisz głową
 -Zasługujesz bardziej niż ktokolwiek inny, by być w końcu szczęśliwą.
 -Nie ja, ty.-potrząsasz głową
 -Ja będę szczęśliwy tylko wtedy, kiedy ty będziesz.-mówi cicho wodząc swoją dłonią po twoim policzku- Proszę, pozwól sobie w to uwierzyć. Uwierz w to, że czekałem te cholerne dwa lata na tą chwilę. Czekałem na ciebie, obiecałem ci.
 -Nie zasługuję na ciebie.
 -Pozwól, że to ja będę decydować o tym na kogo zasługuję.-unosi twój podbródek ku górze- A zasługuję na to żeby kobieta, którą kocham bez pamięci wreszcie uwierzyła w to, że wybaczyłem jej to, że się zgubiła i potrzebowała oddechu, z dala ode mnie. By powiedziała, że mnie uszczęśliwi i zostanie moją żoną.-uśmiecha się
 -Nie wiesz na co się decydujesz.-marszczysz brwi
 -Biorę to na siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza.
 -Dobrze.-odpowiadasz
 -Dobrze?
 -Co mogę ci powiedzieć?-wdychasz- Kocham cię Facundo i zawsze cię kochałam. To mnie przeraża jak bardzo, ale chcę z tobą być. Zawsze. Do ostatnich chwil mojego życia. Oczywiście, że chcę. Niczego bardziej nie pragnę.Więc tak, chcę być tylko i wyłącznie twoja, z resztą już mnie masz. Od pierwszej chwili w której cię zobaczyłam.-mówisz, a on po prostu cię całuje.- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, że to musiało tyle trwać.
 -Teraz to już nie ma znaczenia.-potrząsa głową-Jesteś moim sensem życia Lili.-szepcze w przerwach między pocałunkami- I zawsze będziesz.
  W swoim życiu przeszłaś wiele. Być może momentami zbyt wiele. Byłaś na samym dnie. Nienawidziłaś siebie i wszystkiego dookoła. Nie wierzyłaś, że uda ci się wyjść z tego impasu. Odnaleźć siebie. Potrzebowałaś po prostu impulsu. Czegoś, co uwolni cię z władania demonicznej przeszłości. Kogoś, kto na nowo pokazał ci jak żyć. Sprawił, że egzystencja stanie się niebem za życia. I to był właśnie on. To on i jego miłość sprawiły, że pokochałaś. Nie tylko jego, ale i swoje własne życie. On był twoim powodem, aby oddychać każdego dnia. By walczyć z wszelkimi przeciwnościami losu. By walczyć o swoje szczęście. By odsunąć się z niebezpiecznej krawędzi między życiem, a niebytem. Potrzebowałaś tego by znaleźć się na skraju. Załamania. Bólu wewnętrznego. I na wielu innych krawędziach. Także na krawędzi rozkoszy, by te zaprowadziła cię ona na skraj ziemskiego nieba. Popchnęła cię na właściwą drogę w twoim życiu. Na drogę o której nigdy nie myślałaś, że wstąpisz. Drogę szczęścia, miłości i spełnienia. Bo oto właśnie podświadomie walczyłaś. By żyć. By naprawdę czuć, że twojej układance nie brakuje niczego. Absolutnie niczego.




KONIEC


~*~
Nie mogłam tego zrobić. Ani Wam, ani sobie, ani Lili i Facu. Nie mogłam ich trwale rozłączyć. Na pewno nie w swoich ostatnich chwilach na bloggerze.
Nadeszła ta chwila. Chwila, która jeszcze niedawno wydawała się być tak odległa, a wreszcie nadeszła. Nigdy nie byłam dobra w pisaniu pożegnań, nie mówię już o tych definitywnych. Po trzech pięknych latach, dwunastu napisanych historiach i masie wspaniałych wspomnień żegnam się ze światem blogspota. Piszę te słowa z naprawdę ciężkim sercem, ale musicie zrozumieć moją decyzję. Przede mną siedem miesięcy wytężonej pracy. Pracy, która musi zaowocować począwszy od 4 maja 2016 roku. Jestem człowiekiem ambitnym, więc prędzej wyzionę ducha, aniżeli się poddam. Dlatego też odchodzę. Muszę się skupić na rzeczach absolutnie priorytetowych dla mnie w tej chwili. Nie było łatwo podjąć tej decyzji, zwłaszcza, że bardzo zżyłam się z tą społecznością. Poznałam sporo fantastycznych ludzi, przeczytałam wiele naprawdę świetnych opowiadań. To jest przygoda, do której zawsze będę wracać z uśmiechem na twarzy. Droga, dzięki której bardzo wiele się nauczyłam. Stałam się lepszą bloggerką, ale i osobą. Dlatego pragnę Wam podziękować z całego serca, bez Was nie byłoby mnie tutaj. To Wy byłyście moją motywacją i inspiracją do pisania kolejnych historii. Wiem, że nie zawsze było ze mną łatwo, bo lubiłam Was przyprawiać o zawał. Jednak dziękuję za wytrwałość. Było mi niezmiernie miło, że mogłam tutaj być, tworzyć dla Was. Każde pozostawione słowo było dla mnie ważne. Dlatego po raz setny pięknie dziękuję za to, że byłyście częścią mojej wspaniałej drogi. Dzisiaj mówię do widzenia, jednak to jest zakończenie pewnego z etapów w moim życiu. Bez względu na wszystko, na to czy wrócę do Was jeszcze kiedykolwiek, czy nie. Będę do Waszej dyspozycji tutaj. Dzisiaj jednak czas się żegnać. Nie obiecuję Wam nic. Nie wiem czy jeszcze będę miała motywację by tu wrócić i pisać, po tak długiej przerwie. Być może są to ostatnie słowa w historii mojego autorstwa. Być może pozostanę już na zawsze tylko i aż czytelnikiem. W każdym razie, mam nadzieję, że choć w małym stopniu udało mi się spełnić swoją misję. Chciałabym, aby każda z moich historii niosła za sobą jakieś przesłanie. By nie była kolejną, bezwartościową love story o siatkarzu. Chciałam dać Wam coś więcej. Czy mi się udało? Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że nie zapomnicie o mnie szybko, ale i nie będzie rozpaczać po moim odejściu. Tego kwiatu jest pół światu, jeszcze nie jedna osoba taka jak ja, czeka aż przeczytacie jej historie.
Nie przedłużając.
Dziękuję, za wszystko.
Żegnajcie po raz ostatni,
wingspiker.


 dziękuję zwłaszcza mojej cudownej Joan bez której
wiele rzeczy by się nie udało.
ta historia jest dla Ciebie.
dziękuję, że jesteś <3


„Odchodzimy wtedy, kiedy lepsi już nie możemy być”




niedziela, 25 października 2015

#veintidós.



  Nie było łatwo, ale nikt nie mówił, że tak będzie. Wręcz przeciwnie. Większość ganiła cię za twoje decyzje. Prawdę mówiąc sama się momentami za nią szczerze potępiałaś, jednak mogłaś winić w tych chwilach tylko i wyłącznie siebie. To był twój własny wybór. Twoja autonomiczna decyzja. Decyzja, której czasem sama do końca nie rozumiałaś, jednak była ona nieodwracalna. Byłaś tego absolutnie świadoma. Jednak w chwili jej podejmowania, byłaś kompletnie wyprana z emocji. Rozpaczliwie potrzebowałaś zmiany swojego życia. Inaczej doprowadziłabyś się do autodestrukcji. A do tego zniszczyłabyś życie osób, na których ci naprawdę zależało. Tego byłaś absolutnie pewna. Dlatego wyjechałaś. Z jednej strony spełniałaś swoje dziecięce marzenie, z drugiej świadomie rozstawałaś się z bliskimi. Pierwsze trzy miesiące twojej podróży minęły dość i szybko i bezboleśnie, jeśli możesz to tak określić. Spędziłaś je przemieszczając się między krajami Azji, poznając nowe osoby, kulturę, a przede wszystkim stawiając pierwsze kroki w kierunku zrealizowania twojej ogromnej pasji. W żadnym aspekcie nie było lekko. Żadnemu z kursantów. Chyba jako jedyna z całej, trzydziestoosobowej grupy nie narzekałaś. Zaciskałaś zęby i bez żadnego zająknięcia wstawałaś o świcie i kładłaś się spać grubo po północy. Bez stęknięcia biegałaś wśród Azjatów w poszukiwaniu jakiegoś składnika czy restauracji w której mieliście odbywać praktyki. Po prostu traktowałaś to jak wyzwanie, a byłaś typem osoby, która jeśli już się czegoś podjęła, to pracowała nad tym do końca. A twoja ciężka praca, nie pozostała niezauważona przez samą Katherine. Wraz z trójką pozostałych wybrańców miałaś o niebo lepsze warunki pracy, w zamian za jeszcze większą harówę. Wiele osób rezygnowała po pierwszym trymestrze, jednak ty byłaś ostatnią osobą, która tego pragnęła. Otóż po tym okresie czekało was kilka dni wolnego, więc nie czekając długo, wróciłaś do Polski. Dopiero będąc w samolocie uświadomiłaś sobie jak bardzo tęskniłaś. Jak bardzo brakowało ci trzpiotowatej Joanny, której buzia się nie zamykała, nieco wycofanego ostatnimi czasy Mikołaja, czy rodziców, którzy najwyraźniej postanowili dać sobie szansę na naprawienie błędów przeszłości.
 -O mój Boże, Lili!-słyszysz znajomy pisk, kiedy twoja stopa staje na płycie hali przylotów w Krakowie. Nie wykonujesz praktycznie kroku, kiedy nieco niższa od ciebie, rudowłosa kobieta rzuca się na ciebie.
 -Też się ciesze, że cię widzę wariatko.-chichoczesz przytulając ją do siebie
 -Mam wrażenie, że nie widziałam cię od wieków.-rzuca rozemocjonowana- Wiem, że jesteś pewnie zmęczona, ale błaaaaagam wyjdź ze mną wieczorem! Mam tyle do obgadania!-mówi rozemocjonowana
 -Okej, okej tylko przestań piszczeć mi do ucha.-mówisz rozbawiona, za co ona gromi cię spojrzeniem by po chwili wybuchnąć śmiechem.
  Tak jak się spodziewałaś, ledwo przekroczyłaś progi domu rodzinnego twojego ojca, a już zostałaś obskoczona przez rodziców. Przez pierwsze pół godziny mówili jak najęci, prześcigając się w opowiadaniu ci dosłownie o wszystkim, o czym już wiedziałaś, bo dość często z nimi rozmawiałaś. Chociaż wciąż miałaś żal do matki o to, jak traktowała ciebie i twojego ojca, to jednak nie potrafiłaś być obojętna na obrazki jakie miałaś przed oczami. Twoi rodzice wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Patrzyli na siebie i chichotali jak nastolatkowie. Wiele byś dała by takie obrazki były jednym z przyjemnych wspomnień z dzieciństwa, jednak uwagę tę zachowałaś dla siebie. Kiedyś byś bez zastanowienia rzuciła kąśliwą uwagę, jednak teraz było inaczej. Twoja matka naprawdę starała się odzyskać twoje zaufanie. Pomimo różnych stref czasowych i twojego braku czasu, rozmawiałyście dość często. Pierwotnie rozmowy te były dość krępujące i nie należały do najbardziej porywających, jednak z czasem tematów do rozmów przybywało. W zasadzie mogłaś powiedzieć, że byłyście na całkiem dobrej drodze by odbudować lub też zbudować na nowo jakąkolwiek relację. A to z całą pewnością wspomagało atmosferę, jaka panowała w czasie twojego pobytu w domu. Wreszcie czułaś się jak w prawdziwej rodzinie. I nie ważne, że trwało to tyle. Zawsze pragnęłaś by mieć takie miejsce, do którego można zawsze wracać i bez względu na wszystko, poczuć to rodzinne ciepło. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu to poczułaś. Poczułaś, że masz oboje rodziców, którzy naprawdę cię kochają.
 -Zostajesz z nami na święta, prawda?-dopytuje twoje matka- To będą pierwsze, prawdziwe święta. Wspólne święta.-uśmiecha się, a w jej oczach widać wręcz uczucie z jakim patrzy na twojego ojca i ciebie
 -Ja.. e... naprawdę bym chciała..-wzdychasz
 -Wyjeżdżasz za parę dni, prawda?-smuci się
 -Muszę.-potakujesz- Zgodziłam się na ten kurs, więc teraz muszę wytrwać. Zwłaszcza, że to sprawia mi naprawdę wielką satysfakcję.
 -Gdzie będziesz w okolicach dwudziestego czwartego grudnia?-pyta nagle twój ojciec
 -Wydaje mi się, że gdzieś w Ameryce. Nie jestem pewna, w której.-ściągasz brwi
 -W takim razie... święta przyjadą do ciebie.
 -Żartujesz sobie?-pytasz z niedowierzaniem
 -Kochanie, chcemy ten dzień spędzić wspólnie, nie ważne w którym zakątku świata.-uśmiecha się ciepło ściskając twoją dłoń- No i oczywiście zabierzemy Mikołaja.-dodaje
 -Przyda mu się.-potakuje twoja matka- Z resztą i tak jest dla nas jak syn.
 -Wciąż nie wierzę, że to się dzieje.-kręcisz z niedowierzaniem głową
 -Wiesz, że ja też?-śmieje się mężczyzna- To takie niewiarygodne, że mam obok dwie kobiety swojego życia.-obejmuje was obie- Nigdy nie wątpiłem, że kiedyś nadejdzie ta chwila.
 -Ja tak, ale to pozostawię dla siebie, okej?-mówisz chichocząc
 -Och, Lili, Lili.-kręci głową rozbawiony- Naprawdę musisz wyjeżdżać?
 -Czarek!-szturcha go blondynka
 -Nie, w porządku mamo.-odpowiadasz ze spokojem- Po prostu chcę stanąć na nogi. No i przy okazji spełnić dwa marzenia, w jednym.-uśmiechasz się- Wrócę, niedługo. Obiecuję.
 -Wiesz skarbie, nie ważne, co będziesz robić, gdzie, z kim. Niezależnie od tego my z tatą jesteśmy z ciebie okropnie dumni i gotowi jesteśmy pojechać za tobą nawet i na koniec świata.-patrzysz przez dłuższą chwilę na matkę, kompletnie zaskoczona jej szczerym wyznaniem. Bo nie miałaś najmniejszych wątpliwości, że takie właśnie było. Wtedy po prostu się do niej przytuliłaś. Zrobiłaś coś, co robi każde dziecko, od najmłodszych lat, a czego nigdy nie było ci dane uczynić. Tkwicie w dłuższym uścisku dopóki nie dołącza do was twój tata, co wywołuje u was salwę śmiechu. Po tych beztroskich chwilach z rodzicami, opowiedzeniu im wszystkiego po raz kolejny z najdrobniejszymi szczegółami i pokazaniu im zdjęć, wywinęłaś im się aby spotkać się z Joanną. Jej towarzystwo dzisiaj było także mile widziane
 -Pewnie zastanawiasz się co też tut robię?-pyta niemal na wstępie- Otóż zwiedziłam tyle zakątków we świecie, nie zdając sobie sprawy, że nigdy nie byłam w polskich górach. No nie licząc kryzysowego wypadu z tobą.-uśmiecha się delikatnie- Więc postanowiłam się zresetować na parę dni i tu wpaść. Zabrałbym ze sobą tą niedojdę, ale są w trakcie sezonu.-przewraca oczami- Aczkolwiek mam cię od niego wyściskać i przekazać żebyś szybciej wracała, bo ma dość faktu, że ciągam go tam, gdzie powinnam chodzić z tobą.-chichocze
 -Cieszę się, że do siebie wróciliście.-uśmiecham się- W oczach tańczą ci ogniki jak tylko o nim wspominasz.-zauważasz
 -O tak, też się cieszę.-szczerzy się- Tym bardziej, że po tym rozstaniu jest.. inaczej. W dobrym tego słowa znaczeniu. To była najlepsza rzecz jaką mogliśmy wtedy zrobić. Tak sądzę.-wypuszcza z siebie potok słów- Dobra, muszę się napić.-chichocze po czym zamawia dla was po drinku i kontynuuje wywód.
 -A wiesz co u..-gryziesz się w język- Nie, nie chcę wiedzieć.-kręcisz natychmiast głową
 -Myślałam, że macie ze sobą kontakt?
 -Tak. Choć to skomplikowane.-wzdychasz- Nie mówmy o tym.-przełykasz głośno ślinę po czym upijasz spory łyk słodkiego alkoholu
 -Jeśli cię to choć trochę pocieszy, to on też cierpi. Bardzo.-dodaje ściszonym głosem- Ale to tak jakby cię obchodziło.
 -Jakby mnie obchodziło to odpowiedziałabym, że nie cieszy.-kręcisz głową, powtórnie upijając za dużą ilość napoju- Ale to moja decyzja, wiem, że powinnam według ciebie smażyć się za nią w piekle pełnych jego klonów, ale oszczędźmy sobie. Wolę posłuchać o tym, co u was.
 -Lili, nie uciekniesz od tego, prędzej czy później to wróci.-mówi zrezygnowana- Co u nas? Masz wszystkie wieści na bieżąco.-zauważa dość trafnie
 -Ach, no tak.-kiwasz głową- Po prostu.. nie chcę poruszać pewnych tematów, żeby się nie zrobiło niezręcznie, czy coś. Zwłaszcza, że nie widujemy się zbyt często ostatnio.
 -Masz rację, przepraszam.-wypowiada- Po prostu się upijmy, jak za dawnych czasów.-chichocze po czym zamawia kolejne drinki dla was obu.
  Tak jak się spodziewałaś, to spotkanie trwało długo. Jeśli nie, bardzo długo. Do domu wróciłaś kiedy już świtało, a pierwsi śmiałkowie przemierzali ulice w celu dostania się na poranną zmianę do pracy. Generalnie rzec biorąc nie pamiętasz chwili podróży do domu ani tego jakim cudem wczołgałaś się na łóżko. W każdym bądź razie spałaś ubrana na łóżku, do chwili w której obudziła cię nadchodząca wiadomość tekstowa. Ledwie przytomna zdołałaś jednak przeczytać, że Joanna nawiasem mówiąc umiera i przeklina barmana za robienie tak dobrych drinków. Śmiejesz się pod nosem. Okropnie ci tego brakowało.
  Jednak błogie dni spędzone z rodzicami czy Joanną musiały dobiec końca. Po raz kolejny wyjeżdżałaś z ciężkim sercem. Po raz kolejny zostawiałaś swoich bliskich i udawałaś się w świat. Po to by stanąć na nogi. Odzyskać równowagę w życiu i nikogo więcej nie ranić. Taki był cel.
  Swoją przygodę zaczęłaś od Australii. Spędziłaś tam blisko miesiąc i szczerze mówiąc, żałowałaś, że dobiegł końca. Podobał ci się klimat tego kraju. Atmosfera jaka tam panowała. Ludzi, których tam spotkałaś. Stamtąd udałaś się do Ameryki Północnej. Kanada i USA nie były dla ciebie tak fascynujące, jednakże nie mogłaś zarzucić by były do tygodnie zmarnowane. Gotowa byłaś na dalszą podróż i kolejne miesiące. Zwłaszcza, że powoli zaczynałaś się otwierać na ludzi, którzy towarzyszyli ci w tej podróży. Więcej czasu spędzałaś wśród nich, nawet jeśli bywało to zazwyczaj kilka minut. Poczułaś się naprawdę ich częścią. Częścią grupy. W życiu byś nie pomyślałaś, że twoją sympatię zaskarbią sobie tak różne osoby. Arleen, Afroamerykanka z włoskimi korzeniami, która wybuchała śmiechem na niemal każde możliwe słowo, cicha i nieco zamknięta w sobie Francess z Prowansji, czerwonowłosa i żywiołowa Anne, która zdecydowanie przypominała ci Joannę, a także jeden z nielicznych Polaków z tego całe towarzystwa- Janek. Początkowo miałaś ochotę zabić go patelnią za zbyt natarczywe próby flirtowania z tobą, jednak z czasem ochota ta przeszła. Pomimo tatuaży, które z całą pewnością kolekcjonował, zbyt intensywnie niebieskich oczu w stosunku do kruczoczarnych włosów i śmiesznym śląskim akcencie, naprawdę go polubiłaś. Tak naprawdę dzięki niemu przestałaś się ukrywać ze wszystkimi emocjami i otworzyłaś się na towarzystwo innych. Wielokrotnie dziękowałaś mu za to wybawienie, za każdym razem otrzymując tą samą odpowiedź, iż najlepszym podziękowaniem będzie randka. Lubiłaś go, ale nie w ten sposób jaki by chciał. Przynajmniej w tej chwili. Ściskało cię w żołądku na samą myśl, iż miałabyś być blisko z mężczyzną. Mężczyzną, nie będącym Conte. Bo nie potrafiłaś ukryć, że tęskniłaś. Im więcej czasu spędzałaś wśród ludzi, tym więcej uczuć do ciebie powracało. Także tych, o których istnieniu chciałabyś zapomnieć. Wyjechałaś żeby wrócić do życia i nie ranić go dłużej swoją niemocą. Zraniłaś go swoim wyjazdem, lecz wiedziałaś, że tak było po prostu lepiej. Gdybyś została i zniszczyła was obydwoje, tym bardziej nie potrafiłabyś spojrzeć na siebie w lustrze. Chciałaś by był szczęśliwy. Zasługiwał na to. Przynajmniej on, z waszej dwójki. Choć to bolało bo niepodważalnie go kochałaś, to starałaś się przekonać siebie samą, że tak po prostu musiało się stać. Poiłaś się tym, niejednokrotnie, gdy twoje myśli zmierzały ku niemu. A z każdym kolejnym tygodniem, działo się to o wiele częściej aniżeli byś tego chciała. Nie raz przyłapywałaś się na tym, że trzymałaś w ręku telefon, z jego numerem wybranym na ekranie. Wielokrotnie gryzłaś się w język, ucinając tym samym chęć zapytania Joanny co u niego. Bałaś się o to spytać. Tak, to było głupie, ale takie właśnie uczucie ci towarzyszyło. Po prostu nie chciałaś z jej ust usłyszeć, że jest szczęśliwy z kimś innym. Owszem, dałaś mu na to przyzwolenie, jednak żywiłaś do niego zbyt silne uczucia, aby przyjąć tą wiadomość bez mrugnięcia. O wiele bardziej wolałaś życie w niewiedzy oraz udawanie, że cię to nie obchodzi, kiedy serce aż rwie się na sam dźwięk jego imienia. I tak właśnie minęły ci kolejne miesiące. Na udawaniu, że wcale go nie kochasz i że nie tęsknisz. Na uśmiechaniu się wśród nowych znajomych, kiedy serce cicho krwawiło. I nie mogłaś nic z tym zrobić. Sama sobie zgotowałaś ten los, więc musiałaś zacisnąć zęby i po prostu żyć dalej.
 -Hej, ja cię skądś znam!-słyszysz chrapliwy głos mężczyzny kiedy przechadzasz się po jednym z południowo-amerykańskich miasteczek
 -Ja, nie sądzę..-kręcisz głową
 -Czekaj, wiem!-odpowiada- Jesteś znajomą mojego kuzyna.
 -To raczej niemożliwe, przykro mi.-odpowiadasz- Nie jestem stąd.
 -Jesteś Polką?-zaskakuje cię tym pytaniem- Jestem Jorge Calabas, a moim kuzynem jest Facundo.-uśmiecha się ciepło
 -Skąd mnie znasz?
 -Czasem się z nim widuje jak wpada odwiedzić naszą wspaniałą rodzinkę i parę razy wspominał o tobie.-kiwa głową
 -To.. miłe.-nie bardzo wiesz, co mu odpowiedzieć
 -Cieszę się, że wreszcie przestał zachowywać się jak mazgaj.-na dźwięk jego słów, język grzęźnie ci w gardle- Musiałaś słyszeć o tej dziewczynie, prawda?
 -Taaaaaaak, słyszałam.-kłamiesz
 -Biedny, wszyscy myśleliśmy, że w końcu znalazł tą jedyną, a tu taka kaszana.-krzywi się- Paskudnie się rozstali, strasznie to przeżył. W życiu nie widziałem go smutnego, a wtedy był co najmniej.. zabity emocjonalnie. Był jak cień siebie, przysięgam.
 -Ja.. nie jestem pewna, czy powinieneś..
 -Przyjaźnicie się?-wtrąca
 -Chyba już nie bardzo.-wzruszasz ramionami
 -Szkoda, z tego co pamiętam mówił, że sobie bardzo ceni znajomość z tobą.-mówi- Z resztą teraz kiedy jakoś udało mu się w końcu pozbierać znowu lata z głową w chmurach.
 -Jak to?-dociekasz
 -Wrócili do siebie z Heleną.-wypowiada, a ty czujesz się jak porażona piorunem- Jakoś nigdy jej nie lubiłem, ale skoro jemu pasuje, to w sumie okej.-wzrusza ramionami- Jak to się nie skończy tym razem tak jak poprzednio, to z tego będą dzieci.-mówi rozbawiony swoim żartem nie dostrzegając twojej niemrawej miny
 -Możesz mu życzyć szczęścia, ode mnie.
 -Jasne.-potakuje głową- Mam nadzieję, że tym razem go nie zrani. Za dużo się już facet wycierpiał.
 -Tak, masz rację.-mówisz z trudem panując nad drżącym głosem- Zasługuje na szczęście.
 -A więc, co tu robisz? I błagam cię, przypomnij mi swoje imię!
 -Przepraszam ci Jorge, ale ja.. muszę iść.-rzucasz- Przepraszam.-dukasz po czym pędem gnasz w kierunku swojej bazy noclegowej. Wpadasz zdyszana do pokoju po czym chwytasz telefon i wybierasz numer Joanny. Sama nie wiesz dlaczego to właściwie robisz.
 -Wiem, że jest u was późno i pewnie już spisz, ale powiedz mi proszę jedną rzecz i dam ci spokój.
 -Boże, ktoś umarł?-jęczy zaspana do słuchawki
 -Nie.-przeczysz- Czy on... czy on kogoś.. ma?
 -Och, Lil.-wydusza z siebie- Przykro mi, ale.. tak. W tej całej rozpaczy jakoś wpadł na swoją byłą, która jak się okazało mieszka w Polsce bo coś tam robi i tak się jakoś zgadali.. Ugh, dlaczego ja ci to mówię.-napomina samą siebie- Och, nie wiem nawet co mam ci powiedzieć. Nie pytałaś o niego, a ja nie chciałam ci tego wszystkiego jeszcze bardziej utrudniać.-wzdycha ciężko- Przykro mi Lili, ale wiedziałaś, że to możliwe. Facu to w końcu nie najbrzydszy i nie najgorszy facet na tym świecie. Pozwoliłaś mu na to, pamiętasz?
 -Tak..-mówisz wreszcie- Ale nie sądziłam, że to mnie tak bardzo zaboli.-dodajesz nieco ciszej- Idź spać Jo.
 -Lili, jeśli potrzebujesz o tym pogadać, to mów.
 -Nie, wszystko w porządku.-kłamiesz- Po prostu.. chyba muszę to po prostu przyjąć do wiadomości. To wszystko. Przepraszam, że cię obudziłam. Śpij, pogadamy później. Muszę lecieć.-wypowiadasz po czym się rozłączasz. Siedzisz dłuższą chwilę w samotności po czym opuszczasz swój pokój i udajesz się na spacer. Siadasz na mostku i wpatrujesz się w dal. Wtedy tak naprawdę dociera do ciebie, co tak naprawdę się stało. On naprawdę to zrobił. Pomimo swoich zapewnień, tak po prostu wrócił do swojej byłej. Zabolało. Jednak zasłużyłaś sobie na to wszystko. Sama wybrałaś tą drogę i musiałaś się pogodzić z pewnym konsekwencjami, które za sobą niosła. Nawet jeśli raniły twoje serce.
 -Chyba nie zamierzasz się utopić?-słyszysz znajomy głos z nutą śląskiego akcentu
 -Nie, rozważałam raczej przepłynięcie wpław do Europy.-odpowiadasz ironicznie
 -Chciałbym to zobaczyć.-chichocze siadając obok w bezpiecznej odległości
 -Kto wie.-wzruszasz ramionami
 -Więc.. rozważyłaś ofertę Katherine?
 -W zasadzie to tak, rozważyłam.-kiwasz głową
 -Kiedy?-marszczy czoło
 -Teraz.-rzucasz
 -Wow, szybko działasz Lil.-odpowiada rozbawiony- I co tam postanowiłaś?
 -Że chętnie powłóczę się dalej.
 -Woooooooow!-wypala wyraźnie uradowany- Czyli mam kolejny rok na namówienie cię na randkę?-chichocze
 -Czemu nie.
 -Co?
 -No dobra, pójdę gdzieś z tobą.-przewracasz oczami
 -Czekaj bo ja muszę to chyba nagrać.-zachodzi się ze śmiechu- Czy ty naprawdę chcesz się ze mną umówić?
 -Nie.
 -O matko, a już myślałem...
 -Dobra uspokój się Janek bo cię zaraz utopię, pójdę z tobą.-wzdychasz
 -Jesteś okropna.-dostajesz kuksańca w ramie
 -Wiem to.-kiwasz głową- Ale mam już dość twojego marudzenia, a do tego chyba przyda mi się takie wyjście.
 -I tak wiem, że mnie lubisz.-szturcha cię
 -Okej, lubię cię.-potwierdzasz- Tylko sobie wiele nie wyobrażaj.
 -Za późno.-uśmiecha się po czym spogląda w dal.
Sama nie wiesz dlaczego to zrobiłaś. Czy wiadomość o związku Conte cię do tego popchnęła? Możliwe. Postanowiłaś, że przyszła pora na podjęcie samodzielnego życia. Bo skoro on potrafił tak po prostu wyrzucić wszelkie obietnice, to dlaczego ty miałaś wciąż się ich kurczowo trzymać? Postanowiłaś, że nie będziesz dłużej rozpamiętywać tego wszystkiego. Owszem, kochałaś go, jednak musiałaś wyciszyć to uczucie. Przestać żyć tym, co było. Zapomnieć o tych wszystkich cudownych chwilach i obietnicach. Zacząć nowy rozdział swojego życia, w którym zapomnisz o wszystkim, co było z nim związane. Nie porównywać każdego napotkanego faceta do niego. Nie zastanawiać się, co by było gdyby. Musisz po prostu iść do przodu, zostawiając myśli o Conte za sobą. On już zapomniał, więc po roku przyszła także twoja kolej. Pora zapomnieć. Spróbować to zrobić. Pokazać, że jesteś o wiele silniejsza aniżeli myślą. Pokazać, że już nie tęsknisz i nie płaczesz. Być lepszą wersją siebie. Wersją bez Conte. Nawet jeśli czasem twój rozum wpada w konflikt z sercem. Po prostu musisz.




~*~
Przepraszam, że tak późno, ale wróciłam nad ranem z pielgrzymki maturzystów i nie miałam
wcześniej jakoś głowy do bloggera.
W wydarzeniu od rozstania naszych bohaterów minęły miesiące, dla niektórych jakże długie. Wiele się zmieniło. A jak będzie dalej? To niebawem ;)
Ściskam,
wingspiker.

niedziela, 18 października 2015

#veintiuno.



  Następne dni, a nawet tygodnie były dla ciebie ciężkie, aby nie powiedzieć bardzo ciężkie.  Był to okres wytężonej walki o powrót do wszelakiej sprawności, a także zdrowia. Nie należałaś nigdy do osób przesadnie cierpliwych, więc to były dla ciebie bardzo wymagające dni. Przy twoich obrażeniach wszelki pośpiech był niewskazany, wszystko odbywało się więc w iście żółwim tempie, co momentami doprowadzało cię do szewskiej pasji. Przychodziły czasem dni, w których miałaś najzwyczajniej, po ludzku dość. Dość tego, że jesteś zależna w tak wielkim stopniu od innych. Choć wiedziałaś, że w tamtym momencie, twoi najbliżsi nie widzieli tej pomocy w ten sposób, ale ty czułaś się potwornie będąc ciężarem. Dlatego też z taką zapalczywością wykonywałaś wszelkie polecenia i ćwiczenia wszelkich lekarzy. Wiedziałaś, że tylko tak przybliżysz się do osiągnięcia choć częściowej sprawności. I tak, małymi kroczkami powoli byłaś w stanie samodzielnie zmienić swoją pozycję. Nie posiadałaś się z radości kiedy powoli, zaczynałaś mieć władzę nad własnym ciałem. Chociaż wciąż odczuwałaś bolesne skutki sytuacji sprzed kilku tygodni, to się nie poddawałaś. Twoja determinacja i samozaparcie zaprowadziły cię do momentu, w którym byłaś w stanie bez niczyjej pomocy podnieść się z łóżka do pozycji siedzącej. A to było dla ciebie siedmiomilowym krokiem, zwłaszcza, iż przez czterdzieści osiem godzin musiałaś się mierzyć ze świadomością, iż przez uszkodzenia kręgosłupa, możesz się podnieść dopiero za kilkanaście tygodni, jak nie miesięcy. Wtedy poczułaś się jak spoliczkowana, ale ani przez chwilę się nie zwątpiłaś. Dlaczego? Po prostu nie widziałaś nawet takiej opcji. Musiałaś wyzdrowieć i tyle. To był twój absolutny priorytet. I nie miałaś tu na myśli, tylko i wyłącznie formy fizycznej. Psychicznie byłaś niestety w jeszcze gorszym stanie, aniżeli fizycznie. Choć może do końca tego nie okazywałaś, to czułaś obecność strachu w swoim wnętrzu. Mogłaś z tym walczyć, co pierwotnie robiłaś, jednak w obecności osobnika płci męskiej, po prostu drżałaś. A co gorsze, nie potrafiłaś tego powstrzymać. Nie ważne czy był to ktoś znajomy, czy nieznany ci mężczyzna. Zamieniałaś się wtedy w małą, bezbronną dziewczynkę, bojącą się własnego cienia. Dlatego tak bardzo bałaś się chwili, w której w drzwiach swojego aktualnego miejsca pobytu, ujrzysz bruneta. Minęły długie tygodnie od czasu waszego ostatniego spotkania, co prawda utrzymywaliście kontakt, jednak mimo to, odczuwałaś jakąś wewnętrzną blokadę.
 -Jak dzisiejsze samopoczucie?-z rozmyślań wyrywa cię ciepły głos Joanny, która połączyła przyjemne z pożytecznym i prócz bycia przyjaciółką, włączyła się w pomoc także jako psychoterapeuta.
 -Ujdzie w tłoku.-rzucasz
 -Goście na dzisiaj zaplanowani?
 -Ci, co zawsze.-wzruszasz ramionami
 -Kiedy wraca Conte?
 -Z tego, co mi mówił to za kilka dni.-odpowiadasz beznamiętnie
 -Boisz się trochę swojej reakcji na jego widok, mam rację?-pyta dopiero po dłuższej chwili ciszy
 -Tak.-mówisz cicho odwracając wzrok w kierunku okna- Jakaś część mnie tęskni za jego widokiem, ale druga.. aż drży na samą myśl o jego obecności. Obecności jakiegokolwiek faceta obok.
 -To blokada, którą z czasem musisz przełamać sama.-mówi- Powoli, dzięki słowom, gestom. Potrzebujesz na to czasu i jestem absolutnie pewna, że oni to rozumieją.
 -Jestem tego świadoma, ale naprawdę czuję się beznadziejnie na samą myśl, że moja własna podświadomość zmusza mnie do strachu wobec facetów, których.. darzę uczuciem.-przełykasz głośno ślinę
 -To jest po prostu jeszcze zbyt świeże byś mogła to zostawić za sobą.-wypowiada niewzruszona- A siedzenie nieustannie w tych samych czterech ścianach tym bardziej ci nie pomaga.
 -A co mogę zrobić?-pytasz retorycznie- Wypiszą mnie dopiero prawdopodobnie za miesiąc, przy dobrych wiatrach.-wzdychasz
 -Nie dać się zwariować, przede wszystkim.-uspokaja cię- I przede wszystkim, próbować powoli przemóc własne ograniczenia, nie pozwolić by zapanowały nad tobą.
 -O wiele łatwiej powiedzieć, niż wykonać.
 -W tym sztuka, żeby to wykonać.-uśmiecha się ciepło w twoim kierunku.
Naprawdę starałaś się wykonać zalecenia Joanny. Bywały dni, kiedy wychodziło ci to lepiej, bądź też gorzej, ale najważniejsze było, że nie chciałaś się poddać. Oczywiście miałaś chwilę zwątpienia, jeśli miałaś być szczera, to było ich całkiem sporo. Jednak znajdowałaś gdzieś w swoim środku siłę, aby to przemóc i po prostu parłaś do przodu.
 -Kiedy był.. pogrzeb?-po raz pierwszy poruszasz temat swojej babci
 -Nie mogliśmy czekać, choć bardzo chcieliśmy żebyś ją pożegnała.-mówi smutno twój ojciec- Mniej więcej pięć dni po.. tym zdarzeniu.-przełyka głośno ślinę, wciąż trzymając się na dystans
 -Żałuję, że nie zdążyłam się z nią pożegnać.-pociągasz smutno nosem- Powiedzieć jej jak wiele dla mnie znaczyła.
 -Doskonale to wiedziała, skarbie.-mówi mężczyzna smutno się uśmiechając- Dlatego też myślę, że bez powodu nie pojawiła się w twoim śnie. Chciała ci po prostu sama to przekazać.
 -Nawet sobie nie wyobrażam, co musiałeś wtedy przeżywać.-wzdychasz
 -To zdecydowanie nie były najszczęśliwsze dni mojego życia, ale dzięki Bogu, mam je za sobą. Teraz będzie tylko lepiej i lepiej. No przynajmniej odrobinkę.-unosi kąciki ust ku górze
 -Dość już posiwiałeś.-śmiejesz się cicho
 -Czas mija, a ja powoli przeistaczam się w dziadka, co poradzić.
 -Tato..
 -Przepraszam.-przywołuje się do porządku- Czasem z tej starości zdarza mi się zapomnieć, że muszę być trochę bardziej taktowny.
 -Nie, po prostu wciąż jakoś nie potrafię się przemóc.-przygryzasz wargę- Nie możecie wszyscy się dać zwariować przeze mnie.
 -Generalnie wszyscy bylibyśmy gotowi wskoczyć za tobą w ogień, jeśli zaszłaby taka potrzeba, więc nie martw się o nas skarbie.-uśmiecha się mężczyzna- Damy sobie radę.
 Niewiele po wizycie twojego ojca do sali wpadło kilku lekarzy w ramach codziennej, popołudniowej wizyty. Po ich oględzinach trwających nie bagatela, bo ponad pół godziny, przyszedł czas na dzienną dawkę rehabilitacji. Początkowo była dla ciebie katorgą, jednak z czasem, gdy twoje mięśnie powoli zaczynały z tobą współpracować, stała się całkiem miłą, rutyną.
 -No to co moja droga, dzisiaj próbujemy czegoś szalonego?-pyta na wstępie charakterystyczna pani rehabilitant
 -Stanie na głowie czy salto?-nieco drwisz
 -Takie ewenementy to dopiero w przyszłym miesiącu.-śmieje się- Dzisiaj sprawdzimy funkcjonalność nóg.
 -Na pewno mogę?-upewniasz się
 -Absolutnie, wręcz powinnaś.-kiwa głową, zachęcając cię do współpracy. Tak jak się spodziewałaś, nie było to zbyt łatwe ani przyjemne. Czułaś się jak małe dziecko, stawiające swoje pierwsze kroki. Gdyby ktoś spojrzał na ciebie z boku, to faktycznie tak to musiało wyglądać. Metodą prób i błędów, udało ci się przejść w miarę stabilnie i samodzielnie, jakieś trzy, może cztery kroki. Próba podjęcia kolejnych ukończyła się asekuracją pani rehabilitant. Jeśli miałaś być szczera, to próby te kompletnie cię wyczerpały i pozbawiły wszelkich chęci do życia, jednak musiałaś jeszcze przeżyć dalszą część zajęć, przewidzianą na dziś.
Wedle zaleceń ortopedów i fizjoterapeutów, miałaś zielone światło przyzwalające na drobne spacery, oczywiście w czyjejś asyście. Z pewnością ucieszyłabyś się, gdyby nie fakt, że przyzwolenie to, obejmowało aż jedną eskapadę dziennie jako którą zaliczano również podróż do toalety, znajdującej się trzy kroki od twojego łóżka.
 -Lili?-dobiegł cię dźwięk twojego imienia, wypowiadany przez dość dobrze znany ci głos. Oczywiście obrót wokół własnej osi zajął ci dłuższą chwilę, jednak i bez niego wiedziałaś, kto właśnie złożył ci wizytę.
 -Mówiłam, że postaram się nie być dłużej kaleką.-odpowiadasz mu
 -No to chyba obydwoje się wywiązaliśmy z obietnic.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze. Spłoszona jego obecnością pielęgniarka, która miała przypilnować abyś przypadkiem nie straciła równowagi, wybąkała, iż musi coś niezwłocznie załatwić i zostawia cię pod jego opieką. Nie mogłaś ukryć, iż szczerze rozbawiło co jej zachowanie, jednak z drugiej strony chciałaś ją udusić za zostawienie na łasce Conte. Zwłaszcza, że obecność mężczyzny w twoim otoczeniu, wciąż cię spinała.
 -Nawet z nawiązką, mvp co?-mówisz
 -Tak wyszło.-kiwa głową- Ale to przy tobie nic. Kiedy się ostatnio widzieliśmy raczej nie spodziewałem się, że następnym razem faktycznie spotkam cię w czasie spaceru.
 -Nie było cię prawie miesiąc.-zauważasz- A ja nie miałam najmniejszej ochoty leżeć, zdana na łaskę innych.-kiwasz głową, ręką rozmasowując nieco okolice odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Czułaś, że dzisiaj osiągnęłaś absolutne maksimum, jeśli chodziło o wycieczki.
 -Pora na powrót?-pyta, dostrzegając z całą pewnością lekki grymas na twojej twarzy
 -Chyba tak.-kiwasz głową, niepewnie stawiając krok. Tak jak się spodziewałaś, nie był on zbyt pewny. Mimo to w duchu dziękowałaś temu na górze, że jakimś cudem udało ci się nie wyrżnąć na środku korytarza.
 -Może ci pomóc?-pyta nieznacznie zbliżając się w twoim kierunku- Oczywiście jeśli...
 -Będę wdzięczna.-przerywasz mu- Po prostu nie przejmuj się pewnymi moimi... zachowaniami. Muszę się jakoś przyzwyczaić i zmusić wewnętrzne ja do zaprzestania postawy nieco feministycznej.
Pomimo gęsiej skórki i drobnych wewnętrznych obaw, Argentyńczyk okazał się być całkiem pomocny. Dzięki jego wsparciu udało ci się bezkolizyjnie dotrzeć do miejsca swojego urzędowania.
 -Wyglądasz już znacznie lepiej.-komentuje- A jak się czujesz?
 -W porównaniu z tym, co było, lepiej.-kiwasz zgodnie głową- Co prawda jestem jeszcze trochę obolała, ale zdecydowanie wszystko zmierza ku dobremu. No przynajmniej jeśli chodzi o samopoczucie fizyczne.-wzdychasz
 -Wiesz, jeśli moja obecność sprawia ci jakiś problem, to..
 -Nie, nie mogę uciekać.-protestujesz- Joanna twierdzi, że to z czasem zniknie. Muszę po prostu próbować.
A musiałaś przyznać, że zostałaś wystawiona na dość ciężką próbę. Dni mijały, a tobie wciąż ciążyła obecność mężczyzn w twoim otoczeniu. Choć naprawdę bardzo się starałaś, nijak nie potrafiłaś zwalczyć w sobie tego wewnętrznego lęku. Czułaś się z tym okropnie, bo to powodowało, że musiałaś odsunąć naprawdę bliskich sobie facetów, na pewien dystans. Po twoim ojcu nie było tego tak bardzo widać, jednak w oczach Conte zdecydowanie to widziałaś. Widziałaś, że walczył ze sobą żeby cię przypadkiem nie dotknąć, nie spłoszyć. Cierpiał, a ty za nic nie potrafiłaś tego znieść.
 -Wychodzisz?-dopytywała zaskoczona matka
 -Trochę na własne żądanie, bo chcieli żebym została tu jeszcze dwa tygodnie, aczkolwiek nie ma żadnych przeciwwskazań żebym tu się dalej kisiła.
 -Więc gdzie wracasz?-pyta spoglądając w twoim kierunku
 -Nie wiem, myślałam, że może tata, to znaczy wy mnie przygarniecie.-odpowiadasz- Potrzebuję zmienić otoczenie, bo powoli mam wrażenie, że wariuję.-dodajesz nieco ciszej
 -Wiesz, że ci pomożemy.-uśmiecha się krzepiąco kobieta- Tylko proszę cię, nie podejmuj żadnych pochopnych decyzji. Wszyscy wiedzą, co przeszłaś i co przechodzisz. Nikt nie oczekuje od ciebie jasnych deklaracji.
 -Nawet jeśli sprawia mu to cierpienie?-pytasz odwracając wzrok
 -Nawet wtedy.-kiwa głową- On cię kocha i uwierz mi, sprawisz mu jeszcze większy ból jeśli robisz to, co przypuszczam.
 -A co przypuszczasz?
 -Po prostu nie łam serc, dobrze?-pyta doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaka walka toczy się w twoim wnętrzu. Kiedyś może pokusiłabyś się na jakąś złośliwą uwagę w jej kierunku, jednak nie dzisiaj. Zwłaszcza, że byłaś kompletnie rozdarta wewnętrznie, a kto jak kto, twoja matka rozumiała to doskonale.
 -Jak się żyje na wolności?-słyszysz głos Joanny w słuchawce telefonu
 -Zdecydowanie lepiej aniżeli w tych samych, szpitalnych czterech ścianach.
 -Jeśli mam być szczera, to przez ostatnie półtorej miesiąca mi również obrzydło.-chichocze
 -Zdaję sobie sprawę.-odpowiadasz zgodnie z prawdą- Co u Andrzeja?
 -Powiedzmy, że go zaczynam tolerować.
 -Mówiłam ci, że się prędzej czy później ogarnie.
 -Nie w tym rzecz.-przeczy- Z resztą, wyczuwam, że masz jakiś problem i starasz się mnie od niego odwieść tym ciołkiem. Powiesz mi czy udamy, że wszystko jest wspaniale i chwalmy piękną pogodę?
 -Po prostu.. dalej nie umiem sobie poradzić.-wzdychasz ciężko- Czuję się jakbym wróciła do punktu wyjścia, rozumiesz?
 -Może powinnaś wyjechać?-rzuca po chwili ciszy- Choć na chwilę wywrócić swoje dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni? Złapać oddech?
 -Nie wiem już sama.-odpowiadasz z rozpaczą w głosie- Nie chcę was ranić.
 -Przestań.-gani cię- W tym wypadku bądź egoistką, ty jesteś w tym najważniejsza. Jeśli nie wytrzymasz, to my też nie. Jeśli zmiana cię uszczęśliwi, to nas też będzie musiała, nawet jeśli będzie oznaczała rozbrat.
 -Myślisz?
 -Po prostu głośno myślę kochana.-odpowiada- Musisz naprawdę dobrze przeanalizować wszelkie możliwości na czele ze swoim stanem psychicznym i fizycznym i podjąć decyzję. Jaka by nie była, pamiętaj, że jesteś dla mnie jak siostra i będę cię zawsze wspierać Lil.
  Ta rozmowa przysporzyła ci o wiele więcej tematów do rozmyślań. Większy ból głowy, który spędzał ci sen z powiek. Zabierał wszelką chęć do życia. Nie mogłaś tak dłużej funkcjonować. Musiałaś coś zrobić. Zrobić sobie przysługę i nie dać się zwariować, a do tego nie obarczać tym najbliższych. Dlatego zadziałał impuls. Ułamek sekundy w czasie, którego w końcu czegoś pewna.
 -Chciałaś porozmawiać.-mówi kiedy tylko pojawia się w twoim polu widzenia
 -Kiedy wyjeżdżasz?-pytasz go
 -Pojutrze.-kiwa głową- Czemu pytasz?
 -Bo... chyba się szybko nie zobaczymy.
 -Jak to?-nie kryje zdziwienia
 -W przyszłym miesiącu wyjeżdżam. Kurs Katherine Carneer, właścicielki dwudziestu restauracji na świecie i szefowej kuchni.-artykułujesz- Po prostu muszę to zrobić. Musisz mnie zrozumieć. Nie potrafię tak dłużej żyć. Czuję się jakbym się dusiła we własnym ciele, a do tego sprawiam ból osobom, które kocham.
 -Na ile?-pyta niepewnie
 -Pierwsza wersja do pięć miesięcy...-uciekasz wzrokiem- Muszę to zrobić, dla siebie czy.. dla was. Tak będzie lepiej.-mówisz czując napływające do oczu łzy
 -Dla kogo?-pyta cicho
 -Nie potrafię zwalczyć tego wewnętrznego strachu, nie umiem się przemóc by dotknąć cię bez obawy czy bojaźni. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się to pokonać.-czujesz spływającą po policzku pojedynczą strużkę słonych łez- Nie mogę patrzeć jak cierpisz.
 -Więc myślisz, że jeśli wyjedziesz, to zadasz mi mniej bólu?
 -Zasługujesz po prostu na normalne życie. Na kogoś o wiele lepszego.
 -Nie będzie nikogo lepszego. Nigdy.-podchodzi do ciebie- Kocham cię Lili, ale jeśli naprawdę to jest to, czego w tej chwili potrzebujesz... To nie mogę ci tego zabronić...-jego zbolały głos szarpie za twoje serce
 -Nie zrozum mnie źle.-mówisz walcząc z drżącym głosem- Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Przed naszym spotkaniem w życiu nie pomyślałabym, że będę zdolna do rzeczy, które według mnie istniały tylko w filmach. Nie sądziłam, że pojawi się w moim życiu ktoś, kto sprawi, że moje życie wreszcie nabierze sensu i zmusi mnie do uczuć. Nigdy nie sądziłam, że spotkam kogoś, kogo szczerze pokocham.-wzdychasz ciężko- Kocham cię. Naprawdę cię kocham, ale ja nie potrafię w tej chwili być z tobą. Nie mogę patrzeć na to, jak bardzo cię ranię. Przepraszam. Muszę na nowo się odnaleźć. Swoje własne ja. Zostając tutaj, nie będę potrafiła tego zrobić. Jeśli mam zniszczyć czyjeś życie, to tylko swoje, nie twoje.
 -Więc to koniec?-pyta cicho
 -Przepraszam.-łkasz cicho- Jesteś najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu. Facetem dzięki, któremu tak naprawdę dowiedziałam się co to znaczy żyć, być szczęśliwą, kochać.. Z kimś przy kim czułam się bezpiecznie i po raz pierwszy wyobraziłam sobie wspólną przyszłość. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że moja przeszłość po raz kolejny mnie zniszczyła i nie pozwoliła mi na realizację tych planów.
 -Nie musimy się przecież rozstawać.-mówi nieco desperacko
 -Nie, ale to będzie lepsze rozwiązanie.-odpowiadasz mu- Dla ciebie. Jesteś cudownym facetem, nie mogę zabierać ci prawa do bycia szczęśliwym. Jestem pewna, że spotkasz na swojej drodze kobietę, nie posiadającą tak wielkiego bagażu doświadczeń, która cię naprawdę uszczęśliwi i nic nie stanie na przeszkodzie waszego szczęścia.
 -Wiesz doskonale, że jej nie będzie.-mówi- Nigdy nie było i nigdy nie będzie kobiety bardziej odpowiedniej od ciebie.
 -Nie mów tak.-pociągasz nosem- Jestem najmniej odpowiednią partnerką dla ciebie, bo zasługujesz na o wiele więcej. Więc nie czekaj na mnie, po prostu bądź szczęśliwy. Bo wiem, że ktoś na ciebie czeka, ktoś kto ci będzie naprawdę przeznaczony.
 -Możesz próbować mi wmawiać, że zasługuję na kogoś innego, lepszego, ale doskonale wiesz, że to nieprawda.-kręci głową- Zawsze będziesz dla mnie najważniejsza, nie ważne ile lat upłynie. Więc przestań jeszcze bardziej łamać mi serce i próbować mnie pocieszać.
 -Wybacz mi.-stać cię jedynie na te dwa, jakże błahe słowa. Stoicie w nieprzyzwoitej ciszy, obydwoje ze zbolałymi minami i ciężkim sercem ze świadomością, że to koniec. Wbrew wam samym. Wbrew waszym umysłom, uczuciom i duszom. Choć rozrywa was ból, to wiecie, że to jedyne rozwiązanie. Stanąć na nogi, pomimo krwawiącego serca. Bo obydwoje wiecie, że czasem szczęście drugiego człowieka, musi równać się z własnym bólem. I tak właśnie było teraz. Obydwoje cierpieliście z miłości, wiedząc, że to jedyna szansa na normalne życie tego drugiego...

~*~
Rozdział iść dramatyczny. Tak wiem, jestem straaaaaaaaasznie okropna, a Lili głupia. Znalazła się po prostu w takiej sytuacji w której desperacko potrzebowało coś zmienić, nie chcąc przy tym komplikować bardziej życia swoich najbliższych. Czasem tak bywa,że ciężko ogarnąć kobiety :D
Przepraszam także za zwłokę, ale ostatnio w moim życiu sporo się dzieje i nie mam kompletnie na nic czasu!
Ściskam,
wingspiker.
 

niedziela, 11 października 2015

#veinte.

#podkład.

  Przez długi czas nie było nic. Tylko głucha cisza, od czasu do czasu przerywana jakimś niewyraźnym dźwiękiem. Tkwiłaś w tej nicości, z całą pewnością balansując na granicy dwóch światów. Byłaś tego niemal pewna. Najgorsze było to, że nie mogłaś zrobić nic. Nic prócz czekania. Nawet na najgorsze. Bo szczerze mówiąc, twoja wiara z każdą kolejną chwilą tkwienia w tej nicości, zanikała. Byłaś już przygotowana na to, że niebawem zobaczysz światełko w tunelu, a tuż po nim osobę w białej szacie, która oznajmi ci, iż właśnie oddałaś ostatni oddech. Bałaś się tego, ale czy mogłaś temu zapobiec? W żaden sposób. Mogłaś tylko wyczekiwać. I w duchu modlić się o to, by zamiast tej przeraźliwej pustki, ujrzeć jakaś znajomą twarz. Kogokolwiek, kto mógłby ci oznajmić, iż wróciłaś do świata żywych. Pragnęłaś tego, choć byłaś także przygotowana na najgorsze. 
  Dopiero po dłuższej obecności w niebycie, coś jakby zaczęło się zmieniać. Przestrzeń dookoła ciebie zaczynała nabierać wyrazistości i kształtu. Powoli zaczynałaś odczuwać wszelkie obrażenia, dające o sobie znać. Już nie miałaś wątpliwości. Ktoś na górze cię wysłuchał i dawał ci właśnie drugą szansę.
 I właśnie wtedy zostały rozwiane twoje wątpliwości. Z ogromnym trudem podniosłaś powiekę, ważącą jak gdyby tonę. Wszystko dookoła spowijał mrok. Jedynie pojedyncze strumienie księżycowego światła wpadały przez okna, nieznacznie oświetlając wnętrze. Pośród głuchej ciszy dominowały dwa dźwięki. Pracujących maszyn, z całą pewnością monitorujących i podtrzymujących twoje funkcje życiowe jak i czyjegoś cichego posapywania. Dopiero, gdy z trudem nieznacznie przekręciłaś głowę, ujrzałaś źródło. Nawet pomimo faktu, iż było ciemno, rozpoznałaś jego sylwetkę. Siedział oparty na krześle, oddychając miarowo. Kiedy mu się dokładnie przyjrzałaś, dostrzegłaś zbyt długi kilku, jak nie kilkonastodniowy zarost i kręgi pod oczami. Dostrzeżenie tego było jednak szczytem twoim możliwości, bo czując wszechogarniające zmęczenie, po prostu zasnęłaś. 
 Gdy powtórnie odzyskałaś świadomość, mrok ustąpił światłości. Poza tym, jedyną zmianą w twoim otoczeniu była Joanna siedząca na krześle obok, pochłonięta rozmyślaniami, ze wzrokiem wbitym za okno. Dopiero w chwili, w której nieznacznie podkurczyłaś palce prawej dłoni, przeniosła swoją uwagę na ciebie. Mimo, że czułaś się jak potrącona przez tramwaj i przejechana przez walec, dostrzegłaś szok i niedowierzanie w jej oczach.
 -O mój Boże...-głos zaczął jej się łamać- Lili, wróciłaś... Naprawdę się obudziłaś...-mówiła ze łzami w oczach- Nie ruszaj się, zawołam lekarza.-dodała po czym pędem opuściła salę. Nie minęła minuta, jak powróciła do niej powtórnie, w asyście trzech lekarzy i pielęgniarek. Przez dłuższą chwilę patrzyli na ciebie niczym na eksponat w zoo. Dopiero po oględzinach podeszli bliżej i nawiązali z tobą kontakt.
 -Czy wie pani, gdzie się pani znajduje?-pyta jeden z nich
 -Szpital?-chrypisz
 -Wie pani jak się pani tu znalazła?-na to pytanie jednak nie odpowiadasz, bo głos grzęźnie ci w przełyku. Zdobywasz się jedynie na nieznaczne kiwnięcie głową.- Doznała pani bardzo poważnych obrażeń. Nie liczą krwotoku wewnętrznego, ranu postrzałowej i kilku ciętych, miała pani pęknięte żebra, uszkodzenia kręgosłupa i uszkodzoną śledzionę. Jednak najpoważniejszym z nich był obrzęk mózgu, przez który musieliśmy wprowadzić panią w stan śpiączki.-artykułuje mężczyzna- Znaczy to tyle, że ma pani naprawdę wielkie szczęście i łaskę bożej opatrzności, że się pani obudziła.
  Potem niewiele rozumiesz z ich lekarskiej paplaniny. Z resztą nie miałaś większej ochoty ich wysłuchiwać. Patrzyłaś na wpół przytomnym wzrokiem w kierunku Joanny, po której policzku spływały pojedyncze łzy szczęścia. Obserwując kumulację emocji na jej twarzy, nie zauważyłaś nawet kiedy delegacja lekarska opuściła salę. 
 -Nie płacz.-mówisz cicho kiedy dosiada się do ciebie i delikatnie ściska cię za rękę
 -Lili, ty nawet nie masz pojęcia, co przeszliśmy przez ostatnie tygodnie.-pociąga nosem
 -Tygodnie?-powtarzasz za nią niemrawo
 -Byłaś nieprzytomna przez ostatnie piętnaście dni.-odpowiada nie powstrzymując łez- Lili.. ja cię wtedy widziałam. Widziałam cię bo przyszłam do ciebie, bo zapomniałaś zabrać telefonu, a ja chciałam ci go oddać bo Facu się wyraźnie niepokoił, że nie odbierasz telefonu. Mój Boże.. Myślałam, że nie żyjesz.. Byłaś skatowana... Kiedy cię zobaczyłam o mało nie umarłam, a kiedy nie wyczułam pulsu... Myślałam, że cię straciłam..-zaczęła cicho szlochać- Do tego kiedy lekarze powiedzieli nam, że nie dają ci większych szans na przeżycie nocy... Nigdy w życiu się tak bardzo nie modliłam, jak przez ostatnie piętnaście dni. 
 -Już jestem.-starasz się nieco mocniej ścisnąć jej dłoń
 -Dzięki Bogu.-uśmiecha się przez łzy- Ja przepraszam, że ci to wszystko teraz mówię, ale te wszystkie emocje się tak skumulowały, że sama już nad nimi nie panuję.
 -Nie, mów. Chcę wiedzieć. Wszystko.-rzuciłaś półgłosem
 -W czwartej dobie po operacji miałaś zapaść. To był cud Lili. Istny cud, że zdołali cię odratować. Twoje serce przestało bić..-bierze głęboki wdech- Czułam się wtedy jakby ktoś rozszarpywał mi serce, dosłownie. Nie wspomnę nawet o twoich rodzicach czy Conte..
 -On tu był. Widziałam go.-przypominasz sobie widok bruneta chwilę po przebudzeniu
 -Był, siedział u ciebie non-stop przez kilka dni. W końcu dał się wygonić, wyglądał jak siedem argentyńskich nieszczęść.-kiwa głową- Ale myślę, że się tu niebawem zjawi. Dałam mu znać, że wróciłaś do nas.-dostrzegasz w jej oczach iskierkę radości- Z resztą wszyscy siedzieliśmy tutaj dniami. Nieustannie prosząc tego gościa na górze o to, by nam cię oddał. 
  Więcej z tej rozmowy nie pamiętałaś. Byłaś tak kompletnie zmęczona, że po prostu odpłynęłaś. Obudził cię odgłos czyjegoś krzątania wokół ciebie. Kątem oka dostrzegłaś pielęgniarza kręcącego się koło kroplówki. Kiedy się do ciebie uśmiechnął, poczułaś nieprzyjemne kłucie w boku, a w chwili, gdy dotknął twoje dłoni przy zmianie wenflonu, niemal cała zesztywniałaś. Dobrze wiedziałaś czym to było spowodowane. Dlatego tak bardzo obawiałaś się wizyty bruneta czy swojego ojca. Nie byłaś po prostu pewna, czy aby wytrzymasz psychicznie obecność mężczyzny. Bo choć wiedziałaś, że oni cię nie skrzywdzą, to czułaś tą psychiczną blokadę, narastającą z każdą chwilą, w której słyszałaś czyjeś kroki nieopodal wejścia do twojej sali. 
 -Liluś, gdybym tylko wiedział, przyjechałbym wtedy do ciebie, nie puściłbym cię samej..-mówi rozgoryczony twój ojciec
 -Czarek, przestań się obwiniać.-dodała twoja matka- Jedyną osobą, która powinna spłonąć z wyrzutów sumienia jestem ja.-odparła- To przez moją głupotę o mal nie straciliśmy swojego jedynego dziecka..-popatrzyła na ciebie z ogromnym bólem i smutkiem, wypisanymi na twarzy.
 -Och skarbie, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się postarzeliśmy, przez ostatnie kilkanaście dni.-mówi ciepło dotykając twojej dłoni. Z trudem jej nie cofnęłaś, co musiał widocznie wyczuć, bo wycofał się z zamiarem ściśnięcia twoich paliczków.
 -Już okej, tato.-niemal szepczesz widząc jego łzy
 -Prawie.-mówi równie cicho, a po chwili wstaje by ustąpić miejsca twojej matce. Pierwszy raz w życiu widziałaś ją w takim stanie. Bez pełnego i jakże perfekcyjnego makijażu, z widocznymi pojedynczymi zmarszczkami i brudami oraz podkrążonymi i opuchniętymi od płaczu oczami, w niczym nie przypominała kobiety sukcesu, jaką widywałaś przez niemal całe swoje życie.
 -Przepraszam cię kochanie, tak bardzo cię przepraszam.-pociąga żałośnie nosem- To przeze mnie doświadczyłaś w życiu tak wiele złego i masz prawo mnie nienawidzić. Żałuję, że nigdy nie byłam dla ciebie lepszą matką, a przede wszystkim matką. Zrozumiałam swoje błędy dopiero w chwili, w której o mało cię nie straciłam.-ociera pojedynczą łzę spływającą po policzku- Zrozumiałam jak bardzo zaślepiona byłam pogonią za nieuchwytnym królikiem w swoim życiu, mając pod nosem szaraka, czekającego na przygarnięcie. Tego, który okazał się być jedynym w swoim rodzaju okazem.-uśmiecha się smutno- Byłam okropnie głupia, zniszczyłam życie dwóm ważnym w moim życiu osobom.-kiwa głową- Ale przysięgam na wszystko, nie będę już taką idiotką. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby naprawić swoje błędy, choć po części. Nie liczę, że mi wybaczysz Lili, ale proszę cię, nie odtrącaj mnie. Kocham cię córeczko i oddałabym wszystko żebyś kiedyś mogła naprawdę powiedzieć o mnie "mama", bez odrazy w głosie..-dodała z przeszklonymi oczami
 -Nie można cofnąć czasu, mamo.-dodajesz nieco zachrypłym głosem- Ale trzeba znaleźć jak najlepszą drogę, aby przyszłość była o wiele lepsza.-mówisz wzdychając- Nie nienawidzę cię, kiedyś może i tak myślałam. Jednak każde dziecko, nawet mające te kilkadziesiąt lat, w jakiś sposób kocha swojego rodzica. Nawet jeśli był do dupy.
 -Widzę, że wracasz do formy.-uśmiecha się nieznacznie
 -Staram się.-odpowiadasz delikatnie unosząc kąciki ust ku górze
 -Nie będę cię dłużej męczyć, zwłaszcza, że miałaś dzisiaj paru gości i z całą pewnością, potrzebujesz odpoczynku.
 -Odpoczywałam przez ostatnie piętnaście dni.-wtrącasz
 -Wiem to, więc mam nadzieję, że wytrzymasz jeszcze jedną, maleńką wizytę?-pyta kobieta- Na zewnątrz czeka facet, który przez ostatnie kilkanaście dni martwił się o ciebie, chyba najbardziej z nas wszystkich.
Nie miałaś zbyt wiele czasu na przygotowanie się psychicznie na spotkanie z Facundo. Bo już po chwili od wyjścia twojej matki, ujrzałaś jego sylwetkę w drzwiach. Dość niepewnie wszedł do środka i zajął miejsce, w bezpiecznej odległości od ciebie. Na jego widok, jakaś część ciebie aż rwała się żeby go dotknąć, jednak ta druga skutecznie ją zagłuszała, powodując narastający strach z powodu obecności mężczyzny.
 -Hej.-mówi dopiero po chwili nieśmiało spoglądając w twoim kierunku
 -Cześć.-odpowiadasz mu- Chyba dawno się widzieliśmy?
 -Zdecydowanie.-kiwa głową, nieco rozbawiony twoimi słowami- Jak się czujesz?-pyta po sekundzie ciszy
 -Lekko rozwalcowana i cała obolała, ale żywa.-odpowiadasz zgodnie z prawdą
 -Nawet nie wiesz, jak cudownie jest usłyszeć takie słowa z twoich ust, nawet jeśli boli mnie patrzenie na twoje cierpienie.-uśmiecha się delikatnie- To były trudne dni, dla nas wszystkich.-kiwa głową
 -Słyszałam już, co nieco.-odpierasz- Wiesz, co z..
 -Nie żyje.-odpowiada niemal natychmiast- Nie dość, że policjant postrzelił go prosto w nerkę, to miał wylew krwi do mózgu, po pęknięciu krwiaka powstałego wskutek uderzenia.-dodaje- Zasłużył, gnój..-zaciska szczękę w przypływie złości
 -Proszę, nie chcę o nim mówić. Nigdy więcej.-przymykasz delikatnie powieki
 -Po prostu ma szczęście, że nie żyje, bo marny by był jego żywot. Za to co ci zrobił...-spuszcza wzrok- Nie potrafię sobie darować tego, że cię zostawiłem.. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby..
 -Ale nie musisz.-przerywasz mu- Jakoś mi się udało.
 -Nie zasłużyłaś na to, w żadnym wypadku.-kręci głową
 -Zasłużyłam czy nie, nie da się już tego cofnąć, stało się.-wzdychasz ciężko
 -Najważniejsze, że do nas wróciłaś.-mówi z cieniem uśmiechu na twarzy
 -I już nigdzie się nie wybieram.-odpowiadasz mu- Ale.. muszę wiedzieć tylko jedną rzecz.-dodajesz po chwili przygryzając delikatnie dolną wargę- Skąd.. jak się tam dostał?-wypuszczasz głośno powietrze z ust
 -To długa historia.-wzdycha ciężko- Jak się okazało Mikołaj zapomniał ci wspomnieć o dość istotnym fakcie, że kiedy wracał z zakupami wpadł w niego jakiś facet. Był tak tym zaaferowany, że nie zauważył, że koleś sprzątnął mu portfel ze wszystkimi dokumentami i klucze. No i jak się okazało to nie był przypadkowy złodziej...-spogląda nerwowo w twoim kierunku- Obserwował go od paru dni. Zauważył go jak wychodził i po prostu wykorzystał chwilę.-to były ostatnie słowa jakie do ciebie dotarły. Po prostu zasnęłaś.
  Wciąż byłaś tak bardzo słaba, że ucinałaś sobie drzemki w niemal każdej chwili. Jak powiedział twój lekarz prowadzący, twój organizm był bardzo wyeksploatowany i potrzebował jeszcze sporo czasu na regenerację. Dlatego też potrafiłaś przez pół godziny w miarę swoich obecnych możliwości funkcjonować, by po końskiej dawce wszelkich leków odpłynąć na niemal pół doby. Oczywiście nie zrażało to twoich najbliższych, którzy przesiadywali na zmiany tuż przy twoim łóżku, nie zważając na fakt, że nie byłaś zbyt rozmowna. Po prostu trwali przy tobie, często godzinami siedząc w ciszy i obserwując jak śpisz. Szczerze podziwiałaś ich za cierpliwość, bo ty w obecnej sytuacji przykuta do łóżka, nie mogłaś robić w zasadzie niczego poza oddychaniem i za nic nie mogłaś wytrzymać w jednej pozycji. A kiedy uparcie starałaś się ją zmienić, dawały o sobie znać liczne obrażenia, które poniosłaś. Dopiero po tygodniu mogłaś próbować zmieniać swoje położenie, co przychodziło ci z ogromnym trudem i wysiłkiem. Czułaś się przez to jak inwalida wojenny.
 -Nie masz teraz przypadkiem jakiejś reprezentacji?-pytasz Conte, który dość wytrwale przekazywał ci treść jakiegoś babskiego czasopisma
 -W zasadzie to mam.-kiwa głową
 -Ale jesteś tutaj?-ciągniesz dalej
 -Nie zostawiłbym cię tutaj, na pewno nie w takim stanie.-kręci głową
 -Już jest odrobinę lepiej, a ty na pewno masz jakieś obowiązki względem ojczyzny.
 -Wyganiasz mnie?-mierzy cię spojrzeniem
 -Niezupełnie.-wzdychasz- Bez sensu jest, abyś tutaj bezproduktywnie siedział, kiedy masz rok przedolimpijski.
 -Na razie mam jeszcze chwilę wolnego, potem będę musiał wrócić do obowiązków.-krzywi się
 -Igrzyska Panamerykańskie, finały ligi światowej?
 -Widzę jesteś całkiem nieźle zorientowana w moim grafiku.-śmieje się
 -Mój ojciec, nie ja.-odpowiadasz nieco rozbawiona- Więc ile trwa ta chwila?
 -W poniedziałek muszę być na zgrupowaniu w Rosario.
 -Dzisiaj mamy, sobotę?-dopytujesz, a on kiwa jedynie głową- Już dość się tutaj wysiedziałeś, przyda ci się chwila przyjemności.
 -To ty to powiedziałaś.-podkreśla- W każdym bądź razie, jutro mam samolot do Buenos.
 -W takim razie bez medalu się tutaj nie pokazuj, okej?-starasz się jakkolwiek rozluźnić napiętą atmosferę
 -Zrobię wszystko, co w mojej mocy.-uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób, a ciebie aż przechodzą dreszcze. Im więcej czasu spędzałaś w jego towarzystwie, tym większa frustracja narastała w twoim wnętrzu. Tak bardzo pragnęłaś poczuć jego dotyk, jednocześnie się go obawiając. A on, jak gdyby wyczuwając to, wciąż trzymał się na bezpieczną odległość. Widziałaś w jego oczach, że i on musiał ze sobą walczyć.
 -W takim razie, do zobaczenia za trzy tygodnie.-uśmiecha się smutno
 -Mam nadzieję, że wrócisz z medalami, a ja do tego czasu przestanę być inwalidą.-odpowiadasz mu siląc się na uśmiech
 -W takim razie mamy umowę.-unosi kąciki ust ku górze po czym robi krok w twoim kierunku. Widziałaś jak bardzo bił się z myślami, czy aby powinien wykonać kolejny krok. Dopiero po dłuższej chwili ciszy podszedł bliżej. Z zapartym tchem obserwowałaś jak nieśmiało zbliżaj swoją dłoń, do twojej. Wciągnęłaś głośno powietrze w której poczułaś jego delikatny dotyk. Kiedy poczuł, że się spinasz, chciał cofnąć dłoń, jednak nie pozwalasz mu na to.
 -To nic.-szepczesz- Muszę.-dodajesz po chwili, nieznacznie ściskając jego ciepłą dłoń. To był dla ciebie naprawdę ważny krok. Nawet pomimo faktu, iż miałaś mało przyjemne dreszcze na całym ciele, a twoje serce biło jak szalone. Wiedziałaś, że powoli, musisz przyzwyczajać się do czyjegoś dotyku. Nawet jeśli początkowo wiązało się to ze strachem i fizycznym bólem. Musiałaś się przemóc. Nie tylko dla siebie, ale i bliskich sobie osób. Nie mogłabyś ich krzywdzić. Nie w ten sposób..


~*~
Tak jak i się spodziewałyście, Lili się obudziła. To byłoby zbyt "oklepane" jeśli bym ją w tym momencie uśmierciła, a ja nie lubię zbyt prostych rozwiązań :D  Nie będę przedłużać, widzimy się za tydzień. A muszę Was uprzedzić, że tych spotkań nie będzie już tak dużo, bo zbliżamy się wielkimi krokami do końca... Ale to za chwilę, całkiem długą chwilę ;)
Miłego tygodnia!
Ściskam,
wingspiker.